Pytaniem pozostaje natomiast, co może stanowić realne zagrożenie dla realizacji takiego scenariusza lub też - jeśli spełni się optymistyczna prognoza wynikająca z analizy technicznej - co może spowodować, że po sięgnięciu 4000 pkt indeks blue chips zatrzyma się lub przeżyje głębszą korektę? W odpowiedzi ważne wydaje się przeanalizowanie ostatnich wydarzeń na światowych rynkach związanych ze skokiem rentowności obligacji.
Rzecz w tym, że nie tylko ostatnie wydarzenia, ale i historia przekonują, że dla rynków akcji destruktywne oddziaływanie ma nie tyle sam wzrost rentowności amerykańskich obligacji, co raczej perspektywa załamania tego wzrostu, która skądinąd staje się tym bardziej prawdopodobna, im szybciej owa rentowność rośnie. Ta teza może wydawać się dość paradoksalna, ale potwierdzają ją prawidłowości zaobserwowane w przeszłości.
Prześledźmy, jakie okoliczności towarzyszyły głębokim korektom amerykańskiego rynku akcji w ostatnich trzech latach. Koniec lutego - indeks S&P 500 spada o 5,9 proc., czemu towarzyszy obniżka rentowności 10-letnich papierów skarbowych o 0,2 pkt proc. Maj/czerwiec 2006: S&P 500 traci 7,7 proc., rentowność zniżkuje o 0,2 pkt proc. Sierpień 2005: S&P 500 spada o 3,2 proc., rentowność o 0,1 pkt proc. Marzec/kwiecień 2005: indeks traci 7,2 proc., rentowność spada o 0,1 pkt proc. Styczeń 2005: indeks zniżkuje o 4,1 proc., rentowność o 0,2 pkt proc. Lipiec 2004: indeks traci 7,1 proc., rentowność spada o 0,4 pkt proc. Właściwie jedynym przypadkiem, kiedy spadkowi notowań akcji towarzyszył wzrost rentowności, był wrzesień 2005 r. Można stwierdzić, że to wyjątek potwierdzający regułę.
Czego się bać?
Skok rentowności obligacji - wynikający prawdopodobnie z rosnących oczekiwań na podwyżkę stóp procentowych w USA - sam w sobie nie jest zatem dramatem dla rynków akcji. W końcu stopy już nie raz poszły w minionych latach w górę, co wszakże nie zatrzymało hossy. Tym bardziej że kondycja amerykańskiej gospodarki jest najwyraźniej znacznie lepsza, niż sądzono jeszcze parę miesięcy temu. Potwierdzają to ostatnie dane o sprzedaży detalicznej. Jej roczny wzrost w maju skoczył do 5 proc., czyli tempa najszybszego od grudnia. Na podstawie tej samej historycznej "wyliczanki" stwierdzić też można, że najgorszym scenariuszem, przed jakim powinni drżeć inwestorzy, byłoby załamanie trendu wzrostowego rentowności amerykańskich obligacji. Zwłaszcza jeśli połączone ono byłoby z krachem na rynkach surowcowych i spadkiem kursu USD/JPY - pary walutowej uznawanej obecnie za miernik apetytu globalnych graczy na ryzyko.Obecnie żadne z tych zjawisk nie występuje. Indeks rynków towarowych CRB Futures pozostaje blisko szczytów dwumiesięcznej konsolidacji, co sugeruje możliwość wybicia w górę, a nie w dół. Z kolei kurs dolar/jen w ostatnich dniach wystrzelił w górę, co przeczy tezie o ucieczce inwestorów od ryzyka. Wręcz przeciwnie, wzrost rentowności amerykańskich obligacji może również świadczyć o tym, że inwestorzy domagają się wyższej stopy zwrotu z tych bezpiecznych instrumentów w zamian za rezygnację z lokowania w bardziej ryzykowne, a przez to bardziej dochodowe akcje. Wszystkie te tendencje odsuwają w czasie możliwość wystąpienia globalnego krachu. Być może na tyle, by WIG20 zdołał dotrzeć do wspomnianego pozio mu 4000 pkt. Później będzie już jednak trudniej, o czym świadczy również skurczenie się premii za ryzyko na naszym rodzimym rynku akcji (patrz ramka).
Premia za odwagę, a raczej jej brak