Parlament Europejski opowiedział się za niekorzystną dla Polski, szeroką definicją wódki. Oznacza to, że w Unii będzie można nazywać tak alkohol wytworzony z dowolnych płodów rolnych, nie tylko z surowców tradycyjnych, czyli zboża, ziemniaków i melasy buraczanej. Jedynym ustępstwem na rzecz krajów, które domagały się, by za wódkę uznać trunek produkowany według tradycyjnych receptur, będzie obowiązek podania nazwy surowca, z jakiego powstał, na etykiecie (np. słynne już banany).
Szeroka definicji wódki jest korzystna dla producentów z zachodniej i południowej Europy, gdyż otwiera drogę do wprowadzenia na rynek wódek produkowanych z odpadów, jakie powstają np. przy produkcji win. Jednak zdaniem Waldemara Rudnika, wiceprezesa Sobieskiego, do Unii trafi też gorszy jakościowo spirytus z krajów Trzeciego Świata, gdzie np. francuskie czy hiszpańskie koncerny mają już własne destylarnie. Walka toczy się o rynek wart ponad 2 mld euro rocznie. Do tej pory Polska produkcja miała w nim ponad 50-procentowy udział, a z krajów skandynawskich i bałtyckich, które razem z nami tworzyły tzw. wódczaną koalicję (w obronie wąskiej definicji), kolejne 30 proc. Te udziały mogą się skurczyć, jeżeli "zachodnie" koncerny zaczną produkować taniej. Alternatywą jest zaopatrywanie się w tańszy spirytus również przez polskich producentów. Wpłynie to jednak na jakość naszych trunków oraz odbije się na rolnikach, którzy produkują dla przemysłu spirytusowego.