Ostatnie sesje przyniosły skokowy wzrost indeksu MSCI Emerging Markets, odzwierciedlającego notowania na rynkach wschodzących akcji. Wskaźnik w ciągu trzech dni "wyrwał się" z korekty i ustanowił historyczne maksimum (1062 pkt), przebijając szczyt z początku miesiąca. To doskonale pokazuje, że hossa na światowych rynkach ma się bardzo dobrze, a zgodnie z jej regułami niepomyślne informacje i zjawiska oddziałują na notowania w znacznie mniejszym stopniu, niż działoby się to w warunkach słabej koniunktury. Mechanizm ten świetnie obrazuje ostatnia reakcja na zmiany rentowności amerykańskich obligacji. Najpierw rzadko spotykany skok rentowności (a więc teoretycznie czynnik bardzo niekorzystny dla emerging markets) wywołał jedynie niewielką korektę na rynkach akcji. Kiedy rentowność zaczęła natomiast ledwie oddalać się od wielomiesięcznego szczytu, natychmiast stało się to doskonałym pretekstem do wywindowania kursów akcji na historyczne maksima. Taka asymetryczna i wybiórcza reakcja na informacje napływające na rynek to dość charakterystyczny objaw hossy. Zjawiska te skłaniają do podtrzymania tezy, że groźba głębokiej korekty na rynkach wschodzących nadejdzie dopiero, gdy dojdzie do globalnej ucieczki od ryzyka, która będzie się wiązała z nagłym pogorszeniem nastrojów. Na podstawie historii można założyć, że objawami takiego globalnego minikrachu byłyby zapewne wyraźny spadek rentowności obligacji (w wyniku masowego kupna przez inwestorów tych bezpiecznych instrumentów), przecena surowców i wreszcie spadek notowań dolar/jena - pary walutowej odzwierciedlającej globalny apetyt na ryzyko. Obecnie trudno przyjąć, że spełnione są wszystkie kryteria takiego globalnego exodusu inwestorów. Przykładowo sygnały płynące z rynku walutowego są wręcz potwierdzeniem wysokiej akceptacji dla ryzyka. Widać to nie tylko na podstawie wysokiego kursu USD/JPY (wczoraj ledwie oddalił się od szczytu), ale również - z punktu widzenia naszej giełdy - także powrotu do formy złotego.