W ubiegłym tygodniu Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy procentowe o 25 punktów bazowych, co samo w sobie nie było zaskakujące, bo zdaniem większości podwyżka była przesądzona. Zaskakujące było to, że dokonano tego ruchu już teraz. Większość ekonomistów i analityków spodziewała się, że oprocentowanie pójdzie w górę dopiero w lipcu. Skąd zatem ten pośpiech? Obecnie podstawowym źródłem zagrożenia dla stabilności cen jest rynek pracy, a w szczególności rosnące płace, które wywołują napięcia inflacyjne.
Zagrożenia wynikające
z szybkiego wzrostu PKB
Rada w swoim komunikacie wskazuje na duże szanse utrzymania się szybkiego wzrostu gospodarczego, co oczywiście cieszy, ale rodzi także inne konsekwencje. Wraz we wzrostem PKB rośnie zatrudnienie, a to sprzyja wzrostowi płac. Jest on na tyle silny, że wydajność pracy nie jest w stanie mu dorównać. Konsekwencją tego jest wzrost jednostkowego kosztu pracy, a więc ma negatywny wpływ na wynik przedsiębiorstw. To może powodować narastanie tendencji do podnoszenia cen produkcji, a więc pojawienia się inflacji. Ostatnie dane jeszcze nie wskazują na taką sytuację, ale zagrożenie jest duże.
Dodajmy do tego, że nasz rynek pracy jest usztywniony m.in. przez wyjazdy Polaków za granicę. Zatem nawet do najprostszych (a wiec i najniżej płatnych) prac brakuje rąk, a że ktoś musi je wykonać, wynagrodzenia rosną. Pomocny byłby napływ pracowników ze Wschodu, co uelastyczniłoby rynek. Ale w tej chwili uelastyczniają go Polacy w Wielkiej Brytanii czy Irlandii. Na dynamikę płac rzutuje także znaczny w niektórych branżach wpływ związków zawodowych. Na szczęście powoli maleje, ale obecnie nadal związki są siłą, z którą niektórzy pracodawcy muszą się liczyć. Szczególnym pracodawcą, który, niestety, nie radzi sobie ze związkami i zwykle im ulega, jest państwo. Ta uległość (wynikająca także z politycznego charakteru protestów płacowych) jest jedną z głównych przesłanek przyspieszenia prywatyzacji.