Konsumpcja w cieniu domów

Wymowna jest struktura zmiany zatrudnienia za oceanem. Największe redukcje dotknęły bowiem sieci stacji benzynowych oraz markety zaopatrujące podmioty związane z budową domów. To kolejny sygnał negatywnego wpływu spadku cen nieruchomości

Publikacja: 09.07.2007 09:12

Ubiegły tydzień na rynkach światowych nie należał do zbyt interesujących. Powód był jeden. W samym środku tego tygodnia dzień wolny miały rynki amerykańskie. Za oceanem świętowano Dzień Niepodległości. Świętowanie niepodległości USA ukazało wyraźnie podległość światowych finansów od tychże USA. Gdy pauzuje drużyna amerykańska, to wszyscy grają na pół gwizdka. W konsekwencji ceny na rynkach akcji nie poddawały się większym zmianom. Dopiero w czwartek i piątek coś się ruszyło, choć i tak zmienność nie była najwyższa.

W przypadku rynku długu było nieco ciekawiej ze względu na obrady władz monetarnych w Wielkiej Brytanii i strefy euro. Podwyżka stóp w tym kraju była oczekiwana. Także fakt, że prawdopodobnie nie będzie ostatnią, również niewielu zaskoczył. Podobnie Europejski Bank Centralny nie wprowadził zamieszania - a tu prognozowano pozostawienie stóp na niezmienionym poziomie. Pewne zmieszanie natomiast wywołała zapowiedź dalszych kroków zacieśniających politykę pieniężną w Chinach. Zapowiedziano kolejne podwyżki stóp procentowych oraz stopy rezerw obowiązkowych. Nic wielkiego jednak się nie stało przynajmniej z dwóch powodów. Ruchy, jakie wykonuje chiński bank centralny, są niewielkie w stosunku do skali rozgrzania tamtejszej gospodarki. Przez to pojawiają się pytania o wpływ polityki pieniężnej na sytuację w Chinach. Mowa jest także o możliwości kolejnych ruchów umacniających juana. Problem w tym, że i tu skala tych zmian jest raczej symboliczna i w żadnym razie nie odpowiada rynkowym potrzebom.

Raport prawie najważniejszy

Tym, co skupiło na sobie uwagę wszystkich graczy na rynkach finansowych, był piątkowy raport o stanie rynku pracy w USA. W każdy pierwszy piątek miesiąca o 14.30 inwestorzy wstrzymują oddech, by dowiedzieć się, jaka była zmiana w zatrudnieniu. Już od dłuższego czasu raport ten jest uważany za najważniejszy w miesiącu. Czy słusznie? Można tu oczywiście dyskutować. Obecnie zagrożenie perturbacjami na rynku pracy jest nieco mniejsze niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej, gdy obawiano się potęgowania negatywnych skutków zapaści na rynku nieruchomości. Teraz strach z tej strony jest mniejszy, choć zupełnie nie znikł. Tak jak nie znikły problemy na rynku nieruchomości.

Można przyjąć, że wyczulenie na raport o rynku pracy wynika z przyzwyczajenia. W tej chwili najważniejsze pozostają publikacje danych dotyczących zmian cen, co ma dać obraz zmian w procesach inflacyjnych. Skoro sytuacja gospodarki amerykańskiej wydaje się być pod kontrolą, to raport o rynku pracy już nie jest tak ważny? Jest ważny, choć na razie chyba nie najważniejszy.

Zmiany w handlu detalicznym

Niezależnie, jaką wagę przykładamy do tego raportu, zwykle można coś ciekawego z niego się dowiedzieć. Tym razem chodzi o kolejny spadek liczby miejsc pracy w sektorze sprzedaży detalicznej. Jak zwrócili uwagę analitycy z Moody?s, w ciągu trzech ostatnich miesięcy zatrudnienie w branży sprzedaży detalicznej skurczyło się o 38 tys. pracowników, z czego na czerwiec przypadło 24 tys. zwolnień.

Nie można powiedzieć, by te zmiany szczególnie dziwiły. Trzeba pamiętać o kilku kwestiach. Koszt zatrudnienia jest jednym z głównych czynników kosztowych w branży detalicznej (poza oczywiście samym sprzedawanym towarem). W związku z tym, zmiany zatrudnienia są tu dość częste, a więc liczba miejsc pracy podlega w miarę elastycznym dostosowaniom do sytuacji bieżącej oraz do prognoz co do przyszłości. W ostatnim czasie to właśnie konsumpcja była głównym motorem wzrostu gospodarczego w USA, a więc m.in. sprzedaż detaliczna miała się dobrze. Obecnie spodziewany jest spadek wielkości konsumpcji, co szybko znalazło odzwierciedlenie w wielkości zatrudnienia w handlu detalicznym.Konsumpcja a kredyt

Czy spowolnienie konsumpcji w USA jest nieuniknione? Wydaje się, że zachowanie decydentów w branży detalistów nie pozostawia co do tego wątpliwości. Ale oni przecież tylko reagują na pojawiające się czynniki. Jakie? Głównym argumentem za osłabieniem konsumpcji są wspomniane już wyżej problemy na rynku nieruchomości. Spadek cen domów wpływa na konsumpcję za pomocą kilku równoległych i często wzajemnie się wzmacniających kanałów.

Niże ceny domów to bezpośrednio niższy efekt bogactwa. Tym samym Amerykanie mają mniejszą możliwość zaciągania kredytów pod zastaw posiadanych nieruchomości. Spadek cen domów to także problem dla tych, którzy już mają zaciąg-nięty kredyt, gdyż spada wartość zabezpieczenia i część kredytodawców będzie żądać wyrównania między pierwotną wartością zabezpieczenia a niższą wartością bieżącą. Tym samym globalna kwota możliwego do zaciągnięcia kredytu spada. Faktycznie spada jeszcze mocniej ze względu na wprowadzone zaostrzenia w polityce emisji kredytów hipotecznych. Rosnące kłopoty z jakością kredytów zmuszają banki do podnoszenia wymogów przy zaciąganiu nowych kredytów, co oczywiście utrudnia życie Amerykanom.

Właśnie nowe kredyty są tu najważniejsze. Obrót na rynku nieruchomości w znakomitej większości odbywa się za pomocą kredytu bankowego. Zatem zanim ktoś ujawni chęć zakupu jakiejś nieruchomości, musi wcześniej przejść przez procedurę weryfikacji zdolności kredytowej. Możliwość zaciągnięcia nowego kredytu jest więc kluczowa dla sytuacji na rynku nieruchomości, gdyż to właśnie ona stymuluje bądź przydusza wielkości zgłaszanego popytu na domy. Wspomniane obostrzenia obecnie raczej duszą możliwość wzięcia kredytu, a przecież trzeba do tego dodać rosnące stopy procentowe, które wpływają nie tylko na ocenę zdolności kredytowej, ale także bezpośrednio na wysokość rozporządzalnego dochodu. Zależność jest tu prosta: wyższe oprocentowanie sprawia, że rata kredytu rośnie, a więc, przy tych samych dochodach, spada kwota dochodu możliwa do wydania na inne cele, głównie konsumpcję.

Parząc jeszcze od strony handlowców, warto wspomnieć o rosnących w kilku stanach płacach minimalnych (a w obsłudze handlu detalicznego płace są niewiele wyższe od minimalnych), co także wpływa na koszt funkcjonowania. Nie bez znaczenia jest też fakt, że spowolnienie w branży potęguje konkurencję, a więc i zmusza do większych oszczędności w kosztach. Zwolnienia są tu najłatwiejszą z możliwości. Zmniejszana jest także wielkość posiadanych zapasów. Niższy stan zapasów prowadzi nie tylko do oszczędności na powierzchni magazynowej i kosztach z nią związanych, ale także uwalnia część zasobów oraz zmniejsza zapotrzebowanie na pracowników.

Nie wiemy o wszystkim

Wymowna jest struktura zmiany zatrudnienia. Największe redukcje dotknęły bowiem sieci stacji benzynowych, które przez rosnącą cenę benzyny zmuszone zostały do zmniejszenia marż, a w konsekwencji mocnego cięcia kosztów. Spore zwolnienia dotknęły także markety zaopatrujące podmioty związane z budową domów. Tu mamy więc kolejny sygnał negatywnego wpływu spadku cen nieruchomości. Można tu już nawet mówić o efekcie II fazy, gdy powoli problemy firm branży nieruchomości wpływają na pozostałe elementy układanki zwanej gospodarką. Na razie ten negatywny efekt jest na tyle mały, że globalnie nie jest szczególnie dotkliwie odczuwalny. Cały czas istnieje jednak ryzyko, że wpływ ten będzie rósł. Tym bardziej że sytuacja wcale siź nie poprawia, a wręcz przeciwnie, ceny nieruchomości nadal spadają. Nie znamy jeszcze wszystkich negatywnych efektów. Część z nich pojawia się znienacka, jak choćby głośne ostatnio straty funduszy hedgingowych Bear Stearns. Przecież to niejedyny podmiot inwestujący w instrumenty oparte na kredytach grupy subprime (tej ryzykownej, która już miała kłopoty ze spłatą kredytów). A ceny akcji sobie spokojnie rosną...

Trochę techniki

RPP podnosi stopy procentowe. Kolejne podwyżki już się szykują, a tymczasem rynek akcji wykonuje jeden z większych ruchów wzrostowych w ostatnich tygodniach (wykres 1). Czy jest w tym sprzeczność?

Tylko dla tych, którzy chcą, by każdy ruch

cen był logicznie i racjonalnie wytłumaczony. Czasem łatwiej jest zapomnieć o wszystkim, zamknąć podręcznik ekonomii

i spojrzeć jedynie na sam wykres. Dla części inwestorów to niedorzeczność, a dla niektórych wstyd. Są też tacy, którzy opierają się tylko na wykresach i cała reszta ich nie interesuje. Na wykresach widać hossę, a więc nowe jej szczyty nikogo dziwić nie powinny.

W piątek doszliśmy do górnego ograniczenia formacji klina (wykres 2). Formacji, która na razie jest hipotezą, gdyż nadal nie doszło do wybicia poza jej obszar. Dodajmy wybicia w dół. Jej dolne ograniczenie zadziałało wcześniej jako wsparcie i teraz jest szansa na pokonanie oporu. Szansa dość spora, bo przecież w czasie hossy opory są dużo mniej istotne.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy