Od prawie dwóch miesięcy konsekwentnie piszemy o tym, że szanse na to, że WIG20 dotrze do 4000 pkt są większe, niż ryzyko całkowitego załamania trendu wzrostowego. Wygląda na to, że wciąż żadne poważniejsze czynniki nie stoją na przeszkodzie w realizacji takiego optymistycznego scenariusza. Trudno znaleźć przekonujące argumenty za tym, że w nadchodzących tygodniach indeks dużych spółek nie zanotuje kolejnych rekordów.
"Pełzającego" trendu ciąg
dalszy
Nowe historyczne maksima nie będą jednak równoznaczne z przyspieszeniem tempa zwyżki. Ostatnie tygodnie, a nawet miesiące przyzwyczaiły już inwestorów do tego, że niebawem po tym, jak WIG20 osiąga historyczne maksimum, nadchodzi chwilowa korekta, która sprowadza indeks poniżej przebitego wcześniej szczytu. Z powtórką takiego schematu mieliśmy do czynienia w pierwszej połowie tego miesiąca. 3 lipca WIG20 poprawił rekord z 15 czerwca (3815 pkt). Paliwa na zwyżkę wystarczyło jednak tylko do 6 lipca, kiedy to indeks osiągnął na zamknięciu wartość o 2,2 proc. wyższą niż 15 czerwca. Wystarczyły dwie kolejne sesje, by WIG20 spadł poniżej tego szczytu.
Można przypuszczać, że taki "pełzający" charakter trendu wzrostowego wynika po części z coraz bardziej wygórowanych wycen spółek z indeksu. Jak wynika z naszych obliczeń, wskaźnik cena/zysk dla WIG20 (ważony udziałami poszczególnych firm w indeksie) przekracza 23, co oznacza, że jest wyraźnie wyższy niż w poprzednich miesiącach. Z drugiej strony, zbliżająca się publikacja wyników kwartalnych powinna nieco obniżyć ten wskaźnik. Innym powodem jest sytuacja techniczna indeksu, a konkretnie silny opór w postaci górnej linii kanału (patrz ramka). Czynniki te nie są jednak w stanie przeważyć nad optymistycznymi nastrojami na rynkach światowych, w tym na rynkach surowcowych. Stąd też można się spodziewać kolejnych rekordów WIG20.