Przez długie miesiące wysokie wyceny spółek były na drugim, jeśli nie na trzecim planie. Kto zawracał sobie głowę "staromodnymi" wskaźnikami cena/zysk, skoro zwyżki kursów akcji zdawały się nie mieć końca? Świetne perspektywy gospodarcze, szeroki strumień pieniędzy płynący z UE, Euro 2012 - to wszystko sprawiało, że inwestorzy niezbyt zastanawiali się nad tym, ile płacą za walory spółek. Liczyło się tylko to, że firmy te dobrze rokują, nawet jeśli do tej pory ich wyniki finansowe pozostawiały wiele do życzenia. Ostatnie tygodnie pokazały, ile warte były te rachuby. Walory niejednej spółki, która jeszcze niedawno należała do najbardziej rozchwytywanych, potaniały w ciągu paru tygodni o 20 proc., a nawet 30.
To, że długotrwała hossa prowadzi do przewartościowania akcji, nie jest niespodzianką. Od początku istnienia giełd na świecie powtarza się ten sam cykl, w wyniku którego na zmianę optymizm inwestorów wynosi kursy do nieuzasadnionych wartości, by potem sprowadzić je do zaniżonych poziomów. Na naszym rynku ostatnia faza wzrostu wycen trwała dwa lata. Przez ten czas przeciętny wskaźnik C/Z dla spółek znajdujących się obecnie w składzie indeksu mWIG40 podskoczył niemal trzykrotnie.
Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Trwająca przecena akcji stopniowo sprowadza ich wyceny do bardziej racjonalnych poziomów. Walory części spółek - niektórych banków i pojedynczych firm przemysłowych - już teraz są w miarę atrakcyjne. Problem w przypadku większości pozostałych spółek polega jednak na tym, że wcześniej ich wyceny tak bardzo się zagalopowały, że stopniowa przecena (niekoniecznie w takim tempie jak ostatnio) musiałaby trwać miesiące, by można je było uznać za tanie.