Gdyby szukać zależności między pogodą a koniunkturą giełdową, to lipiec byłby doskonałym potwierdzeniem takiej teorii. Kiedy przed rokiem miesiąc ten przyniósł wyjątkowe upały, indeksy akcji ochoczo szły w górę. W tym roku nie było ani powtórki letniej pogody, ani zwyżki notowań. Co gorsza, mamy za sobą najsłabszy lipiec od lat, zwłaszcza w przypadku średnich spółek. Indeks mWIG40 zanurkował w minionym miesiącu o 10,9 proc.
Ostatni raz lipiec przyniósł tak kiepską koniunkturę w tym segmencie rynku przed pięcioma laty, czyli zanim jeszcze zaczęła się długotrwała hossa. Dla porównania, przed rokiem indeks (wówczas jeszcze jako MIDWIG) zyskał aż 11,3 proc. Tak samo kiepski ubiegły miesiąc był dla małych spółek - sWIG80 zniżkował o 7,6 proc., co również oznacza najsłabszy lipiec od pięciu lat. Dużo łaskawiej niedźwiedzie obeszły się z dużymi firmami. WIG20 spadł o 0,6 proc., co jest porównywalne ze spadkiem z lipca 2004 r.
Kaprys rynków czy realne
powody?
O skali wyprzedaży świadczy również fakt, że w przypadku mWIG40 był to jeden z najgorszych miesięcy w całej historii tego indeksu. Gorsze wyniki od początku 1997 r. przyniosły jedynie 3 miesiące. Na myśl przychodzi zwłaszcza maj 2006 r., kiedy mWIG40 zanurkował o 9,9 proc. Porównanie to nie jest oparte tylko na zbieżności danych liczbowych. Podobnie jak wówczas, w lipcu jednym z głównych czynników napędzających przecenę był wzrost globalnej awersji do ryzyka. Za tym dość enigmatycznie brzmiącym terminem kryje się nagła zmiana nastrojów wśród inwestorów na świecie, którzy z dnia na dzień tłumnie zaczęli pozbywać się akcji, podczas gdy wcześniej równie jednomyślnie kupowali te same akcje.