Dobrze obrazuje to odwrót inwestorów od firm deweloperskich. Nie jest przypadkiem, że ich kursy zaczęły spadać w momencie, gdy pojawiły się oznaki ostudzenia rynku nieruchomości i zatrzymania wzrostu cen mieszkań. Sektor ten może czekać prawdziwy test - czy uda się utrzymać wzrost zysków, zwłaszcza w sytuacji wysokiej bazy porównawczej? Słabe wyniki czołowej spółki z branży, J.W. Construction, opublikowane w minionym tygodniu, zdają się uzasadniać te wątpliwości.
Największym problemem dla naszych rodzimych spółek jest fakt, że ich kursy nie spadają tylko dlatego, że daleko za oceanem zaczęto obawiać się o losy ryzykownych kredytów hipotecznych. Jak nieraz pisaliśmy, wyceny dużej części firm - zwłaszcza tych z wrażliwych na koniunkturę branż cyklicznych (takich jak budownictwo, deweloperka, sprzedaż detaliczna, dobra konsumpcyjne trwałego użytku) - zostały wcześniej wywindowane do nieracjonalnych poziomów. Obecnie cały rynek odczuwa upuszczanie powietrza z tej bańki spekulacyjnej. Co gorsza, jeśli rzeczywiście załamanie giełdowe przepowiada osłabienie koniunktury gospodarczej, to proces spadku wycen do atrakcyjnych poziomów może się wydłużyć w czasie (gdyż słabszy wzrost gospodarczy zacznie znajdować odzwierciedlenie w gorszych wynikach finansowych).
Nie warto wyprzedzać
faktów
Na niekorzyść posiadaczy akcji przemawia też prawidłowość mówiąca, że podobnie jak trend wzrostowy potrafi wywindować wyceny znacznie powyżej racjonalnych poziomów, tak też trend spadkowy potrafi sprowadzić je znacznie poniżej uzasadnionych wartości. Trudno uznać, że średnie i małe spółki już teraz są niedowartościowane, skoro wskaźnik cena/zysk dla mWIG40 to 24, a dla sWIG80 to prawie 35. W okresie "promocji cenowej" w połowie 2004 r. wynosiły niewiele ponad 10. Jakie płyną stąd wnioski? Dopóki nie pojawią się sygnały, po pierwsze zakończenia trendu spadkowego, a po drugie odwrócenia go na trend wzrostowy, warto jedynie przyglądać się notowaniom w roli postronnego obserwatora. Jak widać na wykresie mWIG40, w przypadku wielu średnich spółek musiałoby dojść do zdecydowanej zmiany nastrojów, by pojawiły się wiarygodne sygnały przełomu.Po piątkowej panicznej przecenie teraz można zakładać, że gracze próbujący łapać dołek ustabilizują indeks na poziomie ważnego wsparcia, jakim jest lutowy szczyt (4452 pkt). Na to, że są duże szanse na krótkoterminowe odbicie, wskazuje sytuacja na giełdach za oceanem. Dawno niewidziana zmienność amerykańskich indeksów i objawy paniki, w połączeniu z niskimi wycenami tamtejszych spółek (patrz ramka), to mocne argumenty za nagłą poprawą nastrojów.
Pytanie tylko, na ile owe odbicie będzie trwałe. Z punktu widzenia analizy technicznej samo zatrzymanie spadków to jeszcze za mało. Rozsądniej byłoby poczekać na przebicie istotnego poziomu oporu, takiego jak połowa całej fali spadkowej, czyli 5140 pkt w przypadku mWIG40. Jak widać, na razie jest to odległy scenariusz. Ryzyko, że kursy akcji będą w perspektywie tygodni notować nowe minima, jest znacznie większe niż szanse na trwały powrót dobrych nastrojów.