Być jak Ben Bernanke

- Na rynki wpompowano masę gotówki. W czwartek były to 24 miliardy dolarów, a w piątek 38 miliardów dolarów. Ale przecież nie o to chodzi! Należy obniżyć stopy procentowe! Czy to nie oczywiste? - pytają analitycy

Publikacja: 13.08.2007 08:44

Domek z kart się zawalił", "Układanka domina zaczęła się przewracać" - te i tego typu teksty zagościły w komentarzach analityków. Kreślone w nich są czarne scenariusze najbliższej przyszłości. Rynek się wali i właściwie nie widać znikąd ratunku. Nie dość tego, Fed do tej pory nie daje sygnałów, że ma zamiar rynkom pomóc. Owszem, wpompowano masę gotówki. Ale bardziej pomogłaby obniżka stóp procentowych.

Nastroje nie są najlepsze, a to, co przedstawiają komentarze, to właściwie opis kataklizmu. Wszystko się sypie. Fundusze bankrutują, a w najlepszym razie zawieszają wypłaty. System bankowy traci oddech z braku gotówki. Teraz cała nadzieja w Fedzie. Nadzieja w tym, że nowy szef amerykańskiego banku centralnego przyzna się do błędu i podejmie decyzję o obniżce stóp procentowych. Obniżce, która według inwestorów operujących na rynku kontraktów na stopę rezerw federalnych, ma się ziścić już w tym tygodniu. Ubiegły tydzień był po prostu koszmarem. Ten sam ubiegły tydzień, który indeksy amerykańskie zakończyły? wzrostem wartości.

Dla Bena cel jest jasny

Ben Bernanke przeżywa teraz ciężkie chwile. Zalewany kolejnymi informacjami i analizami stoi przed wyborem: ciąć czy nie ciąć. Do tej pory jego postawa była sztywna - najważniejszą rzeczą jest inflacja. Cała reszta jest na drugim planie. Nie chodzi tu o całą gospodarkę, choć i tu nie można wykluczyć, że taka kolejność jest dla BB oczywista. Mowa tu o ważności celów działania banku centralnego. W tym wypadku Bernanke jest wyraźnie skierowany na walkę z nadmierną inflacją. Jeśli ta będzie pod kontrolą, można myśleć o innych celach, ale nadal tylko w takim stopniu, by nie zaszkodzić temu głównemu.

Nie wszyscy ten pogląd podzielają. Zwłaszcza w takich trudnych czasach, jak ostatnie tygodnie. Wielu ludzi związanych z rynkiem na różne sposoby oczekuje od szefa banku centralnego poklepania po ramieniu i pocieszenia. Sformułowanie: "Wszystko będzie dobrze. Dam wam, czego chcecie. Gotówka jest do dyspozycji" - już jednak nie wystarczy. Mimo wpompowania w system bankowy ponad 60 mld dolarów oczekuje się od niego, by te dolary były tańsze. Wprawdzie w sukurs rynkom przyszedł także Europejski Bank Centralny, ale i tak nie miało to większego znaczenia. Te rzucone w pośpiechu razem ponad 200 mld dolarów nie zadowalają. Fed musi obniżyć stopy. Najlepiej natychmiast.

Pod presją

Presja na szefa Fedu jest potworna. Wszyscy zdają się wiedzieć, jaka jest sytuacja. Każdy daje dobre rady. Jedni twierdzą, że obniżka stóp nie jest potrzebna, ale to mniej medialna mniejszość. Większość domaga się obniżki. Niektórzy krzyczą i walą przed kamerami pięścią w stół (vide show Jima Cramera w CNBC), zarzucając Benowi Bernanke brak rozeznania w sytuacji oraz brak doświadczenia rynkowego. W końcu to tylko naukowiec. Nie ma pojęcia o twardej traderskiej rzeczywistości. A tu przecież dzieją się rzeczy makabryczne. Krew płynie ulicami. Praktycy rynkowi zaklinają obniżkę jak szamani deszcz.

Ben to nie Alan

Taka szybka obniżka stóp byłaby czymś normalnym, gdyby na czele Fedu stał Alan Greenspan. Przecież nie byłby to pierwszy raz. Kilka dat można wymienić jednym tchem. Nie o to przecież jednak chodzi. Chodzi o to, że stary dobry Alan nie pozwoliłby na taką nerwówkę rynków. Szybko starałby się je uspokoić, pompując tańszy pieniądz. W końcu obniżka stóp czyni cuda. Problem w tym, że Alan już tylko czasem się wypowiada, a Fedowi szefuje ten monetarysta Bernanke, który za Miltonem Friedmanem bredził coś o helikopterach z pieniędzmi. On nie widzi tego, co widzi niemal każdy - cięcie stóp załatwi problem. A inflacja? Kogo obchodzi inflacja, kiedy niebo spada na głowę.

Obchodzi Bena Bernanke. Nie tylko przez to, że uważa ją za zło, ale po prostu przez to, że mu za to płacą. Tak, Ben Bernanke jest naukowcem. Tak, to on wygłaszał wykład na 90. urodziny Miltona Friedmana. Nie ma doświadczenia rynkowego i w związku z tym pewnie nie wie, co się dzieje w głowach zarządzających kapitałami i pewnie tylko może się domyślać, jakie ciężkie chwile teraz przeżywają. Być może nawet im współczuje i zastanawia się, czy jeden z drugim nie zrobią sobie krzywdy. Przypuszczam jednak, że nie do końca czuje przymus, by im pomagać.

Lekceważenie ryzyka boli

Czyż podejmowane przez zarządzających decyzje nie były oparte na analizie ryzyka? Czy znaczenie tego sława nie stało się jakby lekko wyblakłe w ostatnich latach? Teraz nabiera ponownie barwy i intensywności. RYZYKO. Kto je ignorował, teraz płaci za to karę. Dla części jest to bardzo sroga kara, ale dla całości rynku jeszcze do wytrzymania. Jedno jest pewne, jeśli Ben Bernanke podejmie decyzję o obniżce stóp procentowych, to tylko wtedy, gdy dojdzie do wniosku, że obecny kryzys nie zakończy się zbyt szybko i pociągnie za sobą skutki odczuwalne w dłuższym okresie.

Podejmie też taką decyzję wtedy, gdy uzna, że nie wpłynie ona negatywnie na dynamikę cen w gospodarce. Bernanke jest wyczulony na funkcję, jaką ma sprawować władza monetarna. To właśnie ją w głównej mierze obwinia za pojawienie się wielkiego kryzysu. Wszyscy wiedzą, że jest ekspertem w analizie recesji z przełomu lat 20. i 30. ubiegłego stulecia. Można podejrzewać, że zrobi wszystko, by on, kierując Fedem, nie przyczynił się do pojawienia się kolejnego wielkiego kryzysu.

Zastrzyki płynności

Na razie jego główną obawą jest inflacja. Zawirowania na rynkach sprawiły, że Fed dał zastrzyk gotówki. Można podejrzewać, że gdy zajdzie potrzeba, da kolejny. Problem rynku nie leży bowiem w koszcie pieniądza emitowanego przez Rezerwę Federalną, ale w jego braku. To płynność jest kłopotem, a właściwie jej brak. Dodatkowa gotówka pomaga. Zbyt szybka decyzja o cięciu stóp może w przyszłości kosztować zbyt dużo.

Ewentualne obniżenie stóp w USA zaciąży na notowaniach dolara, które przecież całkiem niedawno zaliczyły rekordowe minimum względem wielu walut. Obniżka stóp miałaby sens, gdyby była częścią szeroko zakrojonego działania w skali globalnej. Tymczasem większość banków centralnych albo właśnie podniosło stopy, albo myśli o tym w horyzoncie najbliższych miesięcy czy nawet tygodni. Zatem sprawa się komplikuje. Dalsze obniżenie wartości dolara będzie kolejnym impulsem podnoszącym ceny towarów importowych. W piątek zupełnie bez większego echa przeszły dane o wyższej od prognoz dynamice cen importu. To jest kolejny czynnik powodujący napięcia inflacyjne. Już teraz mówi się, że import inflacji z krajów, gdzie ona rośnie (z Chinami na czele), będzie wpływał na wskaźniki cen.

Otoczenie nie pomaga

Bernanke ma twardy orzech do zgryzienia. Można podejrzewać, że teraz każde napływające dane dotyczące bieżącej sytuacji będą prześwietlane szczególnie uważnie. Oczekiwania, że stopy spadną już w tym tygodniu, chyba się jednak nie sprawdzą. Federalny Komitet Otwartego Rynku (bo w końcu taką decyzję podejmuje się kolegialnie) ma jeszcze czas. Zauważmy, że mimo rozpaczy wylewającej się z komentarzy przecena na rynku akcji nie sięgnęła w USA nawet 10 proc. Zatem trudno tu mówić o krachu. Owszem, sytuacja nie jest przyjemna dla posiadaczy części akcji, ale nie wszystkie silnie tracą. Rynek nadal ma szansę się z tej sytuacji wykaraskać.

Korekta na horyzoncie

Sytuacja w Warszawie jest podobna. Gazety wieszczą bessę i wyprzedzają się w czarnych scenariuszach. Zawsze podziwiałem tych, którzy już po paru procentach ruchu widzą jego kontynuację. Oczywiście, ostatni tydzień nie był może zbyt przyjemny dla posiadaczy długich pozycji. Kto próbował w czwartek łapać podwójne dno, ten się sparzył, ale pewnie uznał, że ryzyko warte było podjęcia. Piątkowa sesja to zweryfikowała, ale nie przekreśliła szans na poprawę sytuacji. Skala przeceny nie jest jeszcze tak wielka, by już teraz były podstawy do ogłoszenia bessy. Rynek jest w trudnej sytuacji, ale nie beznadziejnej.

Najbliższy tydzień przyniesie szereg ważnych publikacji danych makroekonomicznych. Dzięki temu uczestnicy rynku będą mogli się na jakiś czas skupić na sytuacji w gospodarce. Ten tydzień powinien zakończyć się już w lepszych nastrojach.

Trochę techniki

Piątkowy spadek cen sprowadził ceny kontraktów, ale i wartość indeksu na poziom dolnego ograniczenia kanału wzrostowego, który jest dobrze widoczny na wykresie 2. Można podejrzewać, że tu popyt będzie już większy, co może spowodować zatrzymanie przeceny. Tym bardziej że piątkowa sesja w USA nie była już taka zła, jak poprzednie. Odbicie się cen od ograniczenia kanału jest tym bardziej prawdopodobne (być może dopiero po jakimś teście i pułapce), że w tych okolicach mamy także lokalny dołek z połowy maja br. Świadomość tego technicznego wsparcia powinna rynkowi pomóc. Przynajmniej w tym tygodniu. Nie sądzę, by został on przełamany (jeśli w ogóle teraz do tego by doszło) z marszu. Łapaczy dołków jest sporo i ich aktywność powinna być tu pomocna. By jednak ceny miały szansę wzrosnąć mocniej, potrzebny jest kapitał. W ubiegłym tygodniu w czasie zwyżek nie było go widać. Teraz jest okazja, by się to zmieniło.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy