Jaka jest najważniejsza ustawa w państwie, które przygotowuje się do przedterminowych wyborów? Czyżby ustawa budżetowa, dzięki której następcy parlamentarni nie musieliby w pośpiechu - po wyborach - głosować nad kolejnym niedopracowanym aktem tego rodzaju (jak to bywa ostatnio)? Czy może najważniejszym problemem do rozwiązania jest przygotowywana od tak dawna i szumnie zapowiadana jako priorytetowa "reforma finansów publicznych"? Nie? To może jakieś próby chociażby rozwiązania problemów służby zdrowia? Również nie? To czym zajmuje się rząd, któremu tak niewiele czasu zostało do wyborów? Poprzedni przynajmniej ścigał się z czasem, by przeprowadzić tak wiele prywatyzacji, ile zdoła. A ten?
Okazuje się, że najpilniejsza jest ustawa o Komisji Nadzoru Finansowego. Rząd bez konsultacji z Europejskim Bankiem Centralnym (do czego jest zobligowany, a sama nowela jest wbrew stanowisku ECB), bez opinii Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej (o konsultacji ze związkami zawodowymi, o obróbce prawnej w Rządowym Centrum Legislacji nie wspomnę) chce wprowadzić pod obrady Sejmu ustawę, która ma pozostawić nadzór bankowy w gestii Narodowego Banku Polskiego. Dlaczego to robi? Czyżby rząd zreflektował się, że jego propozycja sprzed roku integracji nadzoru poza strukturami NBP była błędem? Czy potrzeba kolejnych pięciu lat na integrację GINB i KNF, skoro przed rokiem ta sama Rada Ministrów (!) ustaliła, że wystarczy półtora roku, by przygotowania do integracji zostały poczynione? Czy rząd stracił zaufanie do tworzonej z takim pietyzmem Komisji Nadzoru Finansowego? Nie. Wydaje się, że powód jest prozaiczny i partykularny.
To miesiąc miodowy odchodzącej władzy. Przyjęło się sądzić, że władza natychmiast po wyborach rusza na łowy stanowisk. Tymczasem prawda jest nawet bardziej bolesna. Zaraz po wyborach władza chce "tylko" umieścić swoich ludzi w rozmaitych strukturach, aby uzyskać "łatwość rządzenia". Natomiast dopiero pod koniec swojej kadencji - zwłaszcza jeśli szanse na kolejną spadają - rozpoczyna swój miesiąc miodowy. Ludzie władzy rzucają się na kadencyjne stanowiska, które pozwolą im przetrwać trudne czasy. Kompetentni czy nie - krewni i znajomi królika - muszą znaleźć nowe posady, z których nie będzie ich można usunąć. GINB to świetne miejsce - ma dostać się pod skrzydła KNF dopiero za pięć lat (po następnych wyborach). Czy to oznacza, że po ewentualnie przegranej elekcji w GINB znajdą zatrudnienie zasłużeni działacze obecnej władzy?
Po zmianie prawa Generalny Inspektorat Nadzoru Bankowego będzie podlegał NBP. Dostęp do stanowisk w GINB będą miały osoby niezwiązane dotychczas z rynkiem (w obecnej ustawie na taką pracę mogą liczyć tylko ludzie z co najmniej pięcioletnim doświadczeniem w sektorze bankowym). Trzeba było jeszcze napisać, że dodatkowym atutem będzie udokumentowane pokrewieństwo z Kmicicem.
Czy to komuś przeszkadza, że GINB i KNF będą miały dokładnie te same kompetencje w dziedzinie nadzoru nad wdrażaniem nowych norm analizy ryzyka w finansowych grupach kapitałowych? Dziś nie. Bo nowe władze GINB nawet nie będą wiedzieć, co to jest NUK (ja im nie podpowiem, niech szukają w Google). Czy kogoś obchodzą przyszłe spory między dwoma równie uprawnionymi instytucjami? A pieniądze na ich utrzymanie?