Olbrzymi chaos w Sejmie wskazuje, że wybory odbędą się już kolejny raz jesienią. Kolejny już raz minister finansów pisać więc będzie projekt budżetu dla swojego następcy.
Taka sytuacja nieraz budziła wątpliwości prawne. Z jednej strony rząd ma obowiązek złożyć projekt do 30 września, z drugiej parlament powinien uchwalić ustawę budżetową w ciągu czterech miesięcy od terminu jej złożenia. Skoro wybory odbędą się w październiku, jeden z wymienionych wymogów raczej nie może być dochowany. Prace w Sejmie nad budżetem trwają bowiem długo.
Do tej pory zwyciężało w takiej sytuacji podejście pragmatyczne. Kilka razy (ostatni raz w 2005 r.) większość parlamentarna uznała, że rozsądniej jest pozwolić zwycięskiemu ugrupowaniu na rządzenie). Kto jednak może mieć pewność, że będzie tak i w tym roku?
Konstytucjonaliści nieraz wskazywali, że może być inaczej. Ustawa zasadnicza nie wymaga bowiem, aby rok budżetowy pokrywał się z rokiem kalendarzowym. Tożsamość taka pojawia się dopiero w ustawie o finansach publicznych, którą można przecież zmienić.
W polskich realiach politycznych łatwiej można tworzyć plany finansowe państwa w cyklach np. od maja do maja. Nowa ekipa zdążyłaby wówczas przygotować swój własny projekt budżetu. Nie skarżyłaby się już, że przez cały pierwszy rok kadencji niewiele da się zmienić, hamuje ją przecież poziom dochodów i wydatków wyznaczony przez poprzedników. Taka cezura ma także uzasadnienie ekonomiczne - łatwiej planować inwestycje, poza tym rząd znałby już wpływy z rocznego kwietniowego rozliczenia podatku PIT i CIT.