Po kilku całkiem byczych sesjach na światowych giełdach nowy tydzień rozpoczynamy z mieszanymi uczuciami. Na Dalekim Wschodzie i w Europie słychać było jeszcze echa piątkowego optymizmu za oceanem, ale nie były one szczególnie spektakularne. Większość giełd Starego Kontynentu zanotowała wprawdzie niewielki wzrost, ale już kontrakty na amerykańskie indeksy znajdowały się cały dzień pod kreską, zwiastując nie najlepszą sesję.
Temat numer jeden nieprzerwanie stanowi rynek nieruchomości w Stanach Zjednoczonych. Dzięki optymistycznym danym z końca ubiegłego tygodnia giełdy zyskały sporo paliwa dla wzrostów. Sprzedaż nowych domów, która zgodnie z oczekiwaniami miała siź pogorszyć, zaskoczyła wszystkich i niespodziewanie wzrosła do 2,8 proc. Chociaż wartość ta ma zdecydowanie pozytywną wymowę, zachodni analitycy sugerują zachować sceptycyzm. Dane pochodzą z okresu jeszcze przed rozpoczęciem kryzysu, a ponadto mediana cenowa dokonywanych transakcji spadła o 3,4 proc., licząc rok do roku.
Kolejna odsłona wieści z rynku nieruchomości miała miejsce wczoraj o godzinie 16.00. Tym razem nie zobaczyliśmy jednak spektakularnego wybuchu entuzjazmu. Sprzedaż domów na rynku wtórnym, która zgodnie z prognozami miała spaść o 0,1 proc., faktycznie zniżkowała 0,2 proc. Liczba ta jest dość istotna, ponieważ może rzucić cień na kolejną porcję wieści z USA, które nadejdą jutro - indeks zaufania konsumentów. Analitycy spodziewają się obecnie pogorszenia notowań wskaźnika do 105 punktów ze 112,6 w lipcu. Wynik znacznie gorszy od konsensusu byłby o tyle niepokojący, że mógłby stanowić gwóźdź do trumny dla koniunktury w amerykańskiej gospodarce.
Na świecie narasta krytyka Bena Bernanke. Specjaliści podzielili się na dwa obozy. Jedni mają mu za złe, że zachował się jak żółtodziób i z powodów innych niż obawa przed wzrostem inflacji obniżył stopy procentowe. Drudzy obwiniają go, że wciąż nie przyciął ich bardziej. To właśnie od dalszych kroków Wielkiego Bena zależeć będzie najbliższa przyszłość światowych rynków akcji.
Parkiet