Branża wytwórców produktów budowlanych pod wieloma względami przypomina spokrewnioną grupę spółek inżynieryjno-konstrukcyjnych (o nich pisaliśmy przed tygodniem). Owo podobieństwo wynika nie tylko z faktu, że obie branże łączy relacja "dostawca-odbiorca". Są one podobne również pod tym względem, że akcje wchodzących w ich skład spółek mocno drożały w pierwszej połowie roku na fali "budowlanej hossy". W obu przypadkach kursy rosły znacznie szybciej niż zyski firm, co automatycznie doprowadziło do wywindowania wycen na bezprecedensowe poziomy. To z kolei przełożyło się - obok pogorszenia koniunktury giełdowej na całym rynku - na spadek kursów.
Na to nałożyły się pierwsze objawy uspokojenia sytuacji na przegrzanym rynku budowlanym. W sierpniu po raz pierwszy od I kwartału 2006 r. roczna zmiana cen produkcji budowlano-montażowej była mniejsza niż miesiąc wcześniej. Znacznie wolniej rośnie też sama produkcja - w sierpniu jej roczny wzrost wyniósł 14,6 proc., podczas gdy w I kwartale przekraczał 30 proc. Na razie nie ma powodu, by pisać czarne scenariusze, gdyż tempo wzrostu i tak pozostaje solidne.
Wygórowane wyceny
Najbardziej niepokojące jest jednak to, że - podobnie jak w przypadku firm inżynieryjno-konstrukcyjnych - ostatnia korekta nie była wystarczająca, by sprowadzić wyceny spółek do atrakcyjnego poziomu. Przeciętny wskaźnik cena/zysk dla omawianej branży przekracza 30. Optymiści zauważą, że u progu korekty C/Z był bliski 45. Owszem, ale obecny poziom i tak jest nieporównywalnie wyższy od tego, co można było uznać za "normę" w poprzednich latach. C/Z jest o 80 proc. wyższy od mediany za ostatnie trzy lata.
Oczywiście wysoki C/Z nie jest czymś, co samo w sobie mogłoby zatrzymać hossę czy wręcz wywołać długotrwałą bessę. Łatwo to stwierdzić, analizując wydarzenia z drugiej połowy 2006 r. i z pierwszej połowy obecnego roku. Przez ten czas C/Z systematycznie wspinał się - w ślad za rosnącymi notowaniami - na nowe historyczne maksima, przebywając drogę z poziomu 20 do blisko 45. W każdym momencie w tym długim okresie prawdziwa była teza, że akcje są drogie na tle zysków spółek. Różnica była jedynie taka, że stopień owej "drożyzny" się zwiększał.