Mimo stopniowej wspinaczki indeksów w ostatnich tygodniach nasz rodzimy rynek i tak wypada blado na tle giełd światowych. Inwestorzy są zaskakująco sceptyczni co do możliwości powrotu hossy, co coraz bardziej kontrastuje z lepszymi nastrojami za granicą. Wystarczy wspomnieć piątkowy rekord amerykańskiego S&P 500 czy też hossę na części rynków wschodzących. Biorąc pod uwagę to, jak bardzo indeks MSCI Emerging Markets oddalił się od sierpniowego dołka, trudno oprzeć się wrażeniu, że panika związana z problemami kredytów subprime odeszła w zapomnienie. Tym bardziej zaskakujące jest, że WIG20 od lipcowego szczytu dzieli wciąż 4,1 proc. Indeks nie zdołał nawet powrócić do poziomu z 19 września (3801,9 pkt), czyli ma wartość niższą, niż bezpośrednio po obniżce stóp procentowych przez Fed. Względną słabość naszego rodzimego rynku widać jeszcze bardziej w gronie średnich i małych spółek. Ich indeksy (mWIG40 i sWIG80) ostatnio raczej flirtowały z poziomami wsparcia niż oporu, a od szczytów dzieli je jeszcze ponad 20 proc. Czyżby krajowi inwestorzy nie mogli otrząsnąć się z traumy po letniej
wyprzedaży, która zredukowała
kurs niejednej spółki o kilkadziesiąt procent? Na dłuższą metę trudno wyobrazić sobie stagnację notowań naszych rodzimych akcji w przypadku utrzymania się hossy na świecie (czy hossę tę można podawać w wątpliwość, biorąc pod uwagę piątkowy rekord S&P 500?). Trudno przypuszczać, by z dnia na dzień znikły wszelkie czynniki, które pchały kursy w górę. Widać to choćby na podstawie danych o wpływach do funduszy inwestycyjnych. Z szacunków wynika, że we wrześniu do TFI napłynęło netto 1,5 mld zł. Trudno byłoby oczekiwać trwałego zamrożenia zasilania rynku akcji przez oszczędności Polaków, którzy przecież zarabiają coraz więcej i mogą coraz więcej odłożyć po zaspokojeniu wydatków konsumpcyjnych. W przeciwieństwie np. do poprzedniej bessy z lat 2000-2002
- stopy procentowe są wciąż
na niskim poziomie, co automatycznie skłania do szukania bardziej