Na razie cieszący się złą sławą wśród inwestorów październik stoi pod znakiem zwyżki na światowych rynkach i bicia rekordów. Oczywiście do końca miesiąca zostały jeszcze trzy tygodnie, więc wiele może się wydarzyć. Czy zła sława października faktycznie jest jednak zasłużona, czy może jest to coś w rodzaju zabobonu? Aby odpowiedzieć na to pytanie, przeanalizowaliśmy zachowanie amerykańskiego S&P 500 w ciągu ostatnich 20 lat. Już pierwszy rzut oka na te dane wskazuje, że zła sława dziesiątego miesiąca roku to raczej kwestia przypadku, niż jakiejkolwiek prawidłowości. Posługiwanie się argumentem "czarnego października" w próbach prognozowania zmian kursów byłoby zbyt daleko idące. Przyjrzyjmy się wspomnianym danym. Z jednej strony, faktem jest, że październik przyniósł krach w 1987 r. Indeks S&P 500 zanurkował wówczas o 21,8 proc. Na tym jednak uzasadnienie złej sławy tego miesiąca się w zasadzie kończy. Można by jeszcze przypomnieć krach w 1997 r., ale robi on wrażenie tylko, jeśli pod uwagę weźmiemy zmiany notowań w ciągu miesiąca. Co prawda, S&P 500 spadł między 7.10.1997 r. i 27.10.1997 r. o 10,8 proc., ale już biorąc pod uwagę cały miesiąc, to spadek wyniósł zaledwie 3,4 proc. Mit obalają już całkowicie zbiorcze dane. Okazuje się, że aż w 13 spośród 20 ostatnich lat (czyli w niemal dwóch trzecich przypadków) październik przyniósł zwyżkę S&P 500. Przeciętnie wyniosła ona 3,5 proc. Z kolei w pozostałych 7 przypadkach, z pominięciem wyjątkowo fatalnego 1997 r., przeciętna zniżka indeksu wyniosła zaledwie 1,6 proc. Gdyby zatem ktoś przestraszony złą sławą października za każdym razem pozbywał się akcji, by przeczekać ten miesiąc poza giełdą, na dłuższą metę

żałowałby takich decyzji. Zakumulowany wzrost S&P 500 w październiku w ostatnich 20 latach wyniósł 10,6 proc. Z kolei jeśli pominiemy krach w 1987 r., to zwyżka ta sięgnęła już 41,4 proc. Z czysto statystycznego punktu widzenia jest znacznie większe prawdopodobieństwo, że cały październik przyniesie kontynuację hossy, a nie ponowną korektę.

PARKIET