Początek tygodnia przyniósł rynkom azjatyckim największą przecenę od połowy sierpnia. Przed wyprzedażą nie ustrzegł się na Dalekim Wschodzie praktycznie żaden rynek, nawet podążające własnymi ścieżkami giełdy w Chinach kontynentalnych. Do miesięcznego minimum spadł południowokoreański Kospi, który w przeciwieństwie do wielu innych indeksów uznać można za dość miarodajny wskaźnik koniunktury w Azji (za miarodajny trudno ostatnio uznać np. indeks Hang Seng z powodu spekulacji na temat dopuszczenia chińskich inwestorów indywidualnych do handlu w Hongkongu, czy też możliwości stosowania arbitrażu). Wczorajsza zniżka Kospi nie jest chwilową zadyszką. Spadek na tamtejszym rynku (podobnie jak w całej Azji) trwa już właściwie od półtora tygodnia i dopiero teraz nabrał tempa. Łącznie od szczytu Kospi stracił do wczoraj 7,5 proc. Jak wygląda sytuacja techniczna tego jednego z najważniejszych azjatyckich indeksów? Skala spadku sama w sobie jest niepokojąca, jednak nie doszło do przebicia żadnego wyraźnego poziomu wsparcia. Na razie można przyjąć, że atak niedźwiedzi jest prostą konsekwencją tego, że indeksowi nie udało się utrzymać powyżej pokonanego niedawno szczytu z lipca (ok. 2000 pkt). Konkretny poziom pojawił się na horyzoncie dopiero teraz. Jest nim lokalny szczyt z pierwszej połowy września (niecałe 1900 pkt). Mniej niż 100 pkt dzieli ten poziom od kolejnego, jeszcze ważniejszego wsparcia, jakim jest dołek z połowy września. Nie widać szczególnych powodów, by ta strefa przynajmniej na chwilę nie powstrzymała spadków. Gdyby to się nie powiodło, byłby to jednoznaczny objaw słabości rynku i zapowiedź ataku na sierpniowy dołek (1638 pkt). Podobny układ techniczny

znaleźć można na wykresach wielu innych azjatyckich rynków. Dość specyficzna jest sytuacja japońskiego Nikkei 225. Także na jego wykresie widać podobne zależności, jak w przypadku Kospi. Zasadnicza różnica jest taka, że Nikkei nigdy nie zdołał odrobić całych letnich strat, co jeszcze bardziej naraża go

na testowanie sierpniowego dołka.

PARKIET