Tu w komentarzach pojawił się wątek apetytu (tym razem malejącego) na ryzyko. Już kiedyś o tym wspominałem, że tłumaczenie zmian dziennych zwiększeniem bądź zmniejszeniem apetytu na ryzyko, czy też mniejszą lub większą awersją do ryzyka, jest po prostu śmieszne. Przypomnę, że przedwczoraj lekkie osłabienie jena tłumaczono apetytem na ryzyko. Jak widać, apetyt ten został szybko zaspokojony.
Tak czy inaczej, sesja zaczęła się od spadku cen. Przecena trwała do około 10.00 i krótko po tej godzinie się zakończyła. Później mieliśmy długą konsolidację.
W jej trakcie było kilka prób wybicia cen, ale nie przyniosły one rezultatu. Indeks w ostatniej godzinie sesji zanotował nowe minimum. Ceny szybko jednak skoczyły w górę, sugerując, że popyt trzyma jednak rękę na pulsie.
Spadek cen jest, oczywiście, przykry dla posiadaczy długich pozycji, ale warto zauważyć, że dramatu na rynku nie mamy. Jest kilka wskazówek, które pozwalają bykom mieć nadal nadzieję na powrót lepszych (o ile te w ogóle można nazwać złymi) czasów. Pierwszą jest skala przeceny, która na wczorajszej sesji nie była duża. Ceny nie spadły nie tylko pod poziom ostatniego lokalnego dołka, ale także nie zeszły pod poziom przedwczorajszego wybicia z formacji podwójnego dna. Mamy zatem relatywnie niewielki spadek, który nie może być podstawą do alarmujących komunikatów. Nadal jesteśmy bardzo blisko poziomów rekordowych. Dzieli nas od nich mniej niż 70 pkt. To jest odległość do przebycia w czasie jednej mocnej sesji. Drugą wskazówką jest zachowanie liczby otwartych pozycji. Ta niemal przez całą sesję spadała, co można było uznać
za sygnał, że obóz niedźwiedzi
nie jest mocno zdeterminowany,