Biorąc pod uwagę okoliczności można stwierdzić, że wczorajsze
notowania zakończyliśmy w kiepskich nastrojach. Jest to o tyle znamienne, że przecież zaczęliśmy
je od wyznaczenia rekordów. Najpierw pojawiły się na rynku terminowym i potrzebne było jeszcze potwierdzenie z rynku kasowego. To się pojawiło. W końcu mamy nowy rekord indeksu WIG20. Jak widać, nie był to wystarczający powód do tego, by popyt bardziej zaangażował się na rynku. Niska wartość obrotu wyraźnie pokazuje, że niewielu graczy poszło za sygnałem przewagi kupujących. Te wątpliwości było widać cały dzień. Nie są czymś nowym. Od dłuższego czasu rynek rośnie jakby na przekór wątpiącym. Kontrarianie nie są zaskoczeni.
Dzień zaczął się od trzęsienia ziemi, ale scenariusz wczorajszej sesji niestety nie był kopią hitchcockowskiego wzorca. Napięcie nie rosło, ale opadało. Gracze, którzy liczyli na kontynuację zwyżki, zawiedli się. Właściwie cały dzień ceny przebywały w dość wąskim przedziale zbliżonym do poziomu otwarcia sesji. Ta konsolidacja na początku mogła być odebrana jako oznaka przewagi popytu. Podaż nie była w stanie oddalić cen od rekordów. Jednak później z każdą chwilą było coraz gorzej. Przed 15.00 na terminowym pojawił się popyt, któremu udało się wyciągnąć ceny i wyznaczyć
nowy rekord dla kontraktów. Od tej chwili wynosi on 3970 pkt. Na kasowym indeks także nieco zyskał, ale nowego szczytu sesji już nie udało się wyznaczyć, a tym samym maksimum sesji okazał się jej szczyt wyznaczony w trakcie