Amerykański S&P 500 wielkimi krokami zaczął zbliżać się
w minionym tygodniu do dołka
z połowy sierpnia (1407 pkt). Wyjątkowo łatwo poszło mu przebicie kluczowych poziomów zniesienia ostatniej fali wzrostowej. W ciągu paru sesji pokonał zarówno zniesienie 50-proc. (1487 pkt), jak i 62-proc. (1468 pkt). To dowód na przygniatającą przewagę podaży,
a zarazem ostrzeżenie, że być może nie ma się co spodziewać szybkiej poprawy sytuacji. Analiza techniczna sugeruje, że test sierpniowego minimum jest bardzo prawdopodobny. Przebicie - już znacznie mniej. Powód jest prosty - cały czas utrzymuje się długoterminowy trend wzrostowy. Faktu tego nie zmieniły ostatnie zawirowania związane z kryzysem na rynku kredytowym i wygasaniem oczekiwań na kolejne szybkie obniżki stóp procentowych w USA. Kryteria kilkuletniej tendencji zwyżkowej pozostają spełnione - kolejne dołki i szczyty wciąż są położone coraz wyżej. To sugeruje, że obrona sierpniowego dołka może być bardzo zacięta. Można też przypuszczać, że część inwestorów zacznie dyskontować odbicie od tak mocnego wsparcia już zanim w ogóle dojdzie do jego testu. To może przyspieszyć zatrzymanie spadków - podobnie jak było to w sierpniu, kiedy S&P 500 przymierzał się do ataku na marcowy dołek. Co nie znaczy, że łapanie dołków to strategia sprawdzająca się na dłuższą metę. Warto zwrócić uwagę, że test sierpniowego minimum zbiegłby się w czasie ze spadkiem rocznego tempa wzrostu S&P 500 w okolicę zera. Poziom ten można uznać
za swoiste wsparcie, tym bardziej że od początku hossy ani razu nie zdarzyło się, by najważniejszy amerykański indeks znalazł się zdecydowanie niżej niż rok wcześniej. Krytycznymi momentami był kwiecień 2005 r. i lipiec 2006 r., kiedy roczne tempo było praktycznie zerowe. Zaraz potem doszło jednak do silnego i trwałego odbicia. Na razie (przyjmując poziom zamknięcia z piątku) roczna zmiana S&P 500 ledwie przekracza 4 proc.