W sprawie budowy mostu elektroenergetycznego Polska-Litwa i elektrowni atomowej w Ignalinie pojawia się nowy "zgryz". Tym razem naprawdę poważny. Okazuje się, że nie wiadomo, jaki jest status litewskiej spółki Lietuvos Energija, z którą od dłuższego czasu negocjujemy w sprawie realizacji obu projektów. Jeżeli jest tylko operatorem litewskiego systemu elektroenergetycznego, to nie może np. brać udziału w budowie elektrowni atomowej.
Kto kim jest, bo nie wiadomo
- Z informacji, które mamy, wynika, że Litwa podjęła kilka lat temu działania zmierzające do wydzielenia z Lietuvos Energija elektrowni w Ignalinie i części dystrybucyjnej. A jeśli tak się stało, to spółka jest wyłącznie operatorem. Nie wiadomo do końca, jak jest z częścią handlową spółki - mówi Władysław Mielczarski, europejski koordynator do spraw połączeń energetycznych Niemiec, Polski i Litwy. - Mamy więc taką sytuację, że próbujemy obecnie rozstrzygnąć, jaki jest status Lietuvos Energija. Jeśli jednak wyjdzie, że jest wyłącznie operatorem, to dyrektywa unijna mówi, że nie może handlować energią - wyjaśnia współpracownik Komisji Europejskiej.
To oznaczałoby, że Lietuvos Energija nie ma prawa wziąć udziału w budowie elektrowni atomowej w Ignalinie. Wiadomo, że kraj ten chciałby, aby w atomowym przedsięwzięciu brało udział konsorcjum prywatnych firm. Między innymi dlatego, jak się przypuszcza, Litwa przyjęła w połowie tego roku ustawę, dzięki której zarezerwowała dla siebie 34 proc. udziałów w Ignalinie.
Jak to jednak możliwe, że najwyżsi przedstawiciele rządów obu krajów przez ponad rok negocjowali w sprawie dwóch energetycznych przedsięwzięć, a strona polska nie zorientowała się, że Litwa najwyraźniej nie wyłożyła wszystkich kart na stół? Mało tego, już kilka razy szumnie zapowiadano, że lada dzień nastąpi podpisanie porozumień w sprawie budowy mostu i elektrowni atomowej. Zwłaszcza dla przedstawicieli odchodzącego rządu i Polskiej Grupy Energetycznej (przedtem Polskich Sieci Elektroenergetycznych) projekty te łączą się ze sobą.