Tempo wzrostu płac pozostaje jedną z najistotniejszych zmiennych ekonomicznych wpływających na średniookresowe perspektywy inflacji. Przypomnijmy, że dynamika płac przekraczająca tempo wzrostu wydajności w gospodarce oznacza wzrost jednostkowych kosztów pracy, a więc dodatkową, choć niewątpliwie rozłożoną w czasie, presję na wzrost cen producenta i konsumenta. Od co najmniej kilku kwartałów zmienna ta jest bardziej niż wnikliwie monitorowana przez Radę Polityki Pieniężnej i uczestników rynków finansowych, co z kolei na analitykach bankowych wymusza obowiązek antycypowania trendów na rynku pracy - w zdecydowanie mniejszym stopniu interesujemy się zaś socjologicznymi aspektami zjawiska.
Opóźnione żądania
Opóźnienia między popytem na pracę, mierzonym wzrostem zatrudnienia, a dynamiką płac są znaczące, przekraczającą 4-6 kwartałów. Do takiego wniosku można było dojść jeszcze na przełomie 2006 i 2007 r. (patrz "Miesięczny Przegląd Makroekonomiczny BRE Banku", marzec 2007), kiedy to dynamika zatrudnienia przekroczyła dopiero 3 proc. rok do roku, a płace rosły w umiarkowanym tempie 4-6 proc. - ciągle zbyt wolno, aby zagrozić rekordowym wzrostom wydajności.
Istnienie opóźnień pomiędzy popytem na pracę a zmianami płac uzasadniane bywa w teorii ekonomii nieaktualnym zbiorem informacji (sticky information), na podstawie którego przedsiębiorstwa decydują o cenach na swe produkty, a gospodarstwa domowe o wynagrodzeniach za świadczoną pracę. Upraszczając nieco teorię: istnienie sztywności informacji wynikać może z tego, że gospodarstwa domowe uświadamiają sobie fakt przyspieszenia gospodarczego i lepszej kondycji przedsiębiorstw znacznie później, niż miało ono rzeczywiście miejsce (znaczne opóźnienie w publikacji wyników finansowych spółek powinno dać czytelnikowi nieco bardziej intuicyjne spojrzenie na teorię). Subiektywna ocena trwałości ożywienia i poprawy sytuacji finansowej firmy zmienia się co prawda z upływem czasu, jednak nie odzwierciedla aktualnego stanu systemu.
Nasilone żądania płacowe pojawiają się więc często dopiero w fazie dojrzałego wzrostu gospodarczego i niestety zazwyczaj znaczą punkt przegięcia cyklu koniunkturalnego. Szybko rosnący popyt w 2006 roku (w tym popyt na pracę) zapowiadał więc, że apogeum żądań płacowych przesunie się na rok 2007. Z tego powodu trudno uznać za zaskakujące notowane w III kw. 2007 r. dwucyfrowe wzrosty wynagrodzeń.