Wczorajsza sesja nie będzie dobrze wspominana przez posiadaczy długich pozycji, choć trzeba też zaznaczyć, że dramatu na rynku nie było widać. Stąd warto wstrzymać się ze zbyt emocjonalnymi reakcjami, bo spadek, choć znaczny, to jednak niczego nowego nie wniósł. Nadal przewagę ma podaż, choć bliskość wsparcia będzie dla popytu "dodatkowym atutem".
Dzień zaczęliśmy w dobrych nastrojach, co było pochodną piątkowej zwyżki cen w USA oraz porannego wzrostu w Azji. Zwłaszcza ten drugi czynnik wydawał się mieć znaczenie. Tym razem sytuacja na rynkach amerykańskich była mniej istotna za sprawą skróconej sesji w piątek. Po dobrym początku stosunkowo szybko do akcji przystąpiła podaż. Tuż po rozpoczęciu notowań na rynku akcji kontrakty znalazły się
w okolicy piątkowego zamknięcia, niwelując cały wzrost z otwarcia. Okazało się, że był to najmniejszy problem byków. Kolejne godziny sesji to kolejne jej minima.
W południe mieliśmy przerwę, która okazała się tylko mało efektowną korektą. Kontrakty w jej trakcie nawet próbowały odrobić część strat, ale mizerne zachowanie cen akcji temu zdecydowanie przeszkadzało. Odbicie nie trwało długo i znowu zanotowane zostały minima sesji. Kolejna próba pojawiła się tuż przed 15.00. Popyt starał się zminimalizować stratę, ale minusy na zamknięciu pozostały.
Spadek cen jest może przykry dla posiadaczy akcji i długich pozycji na rynku terminowym, ale w gruncie rzeczy nic wielkiego się nie wydarzyło. Poza tym gra na wzrost cen w ostatnim czasie, póki nie padną sygnały kupna, będzie uznawana za bardziej ryzykowną. Pierwszym z takich sygnałów nadal pozostaje poziom lokalnego szczytu 14 listopada. Grający na wzrost cen mają nadzieję, że wsparcie utrzyma się w okolicy 3400 pkt. Ten poziom wydaje się ważny, a trzeba też pamiętać, że jego pokonanie mogłoby się zbiec w czasie z pokonaniem przez szerszy indeks okolic 54 tys. pkt. To byłby już poważny sygnał przełamania linii trendu wzrostowego.