Co mnie zastanawia

Wszystko wskazuje na to, że inwestorzy giełdowi nie byli w tym roku zbyt grzeczni. Świadczą o tym prezenty, jakie znalazły się pod giełdową choinką. Należy do nich nie tylko chudszy WIG prawie o 12% w porównaniu do ostatniej sesji 1997 r., ale także kilka innych drobiazgów na kształt rózgi.Z pewnością wiele jest racji w stwierdzeniach wskazujących na zewnętrzne przyczyny kiepskiej kondycji polskiego rynku kapitałowego w mijającym roku. Zresztą pierwsze jego miesiące były całkiem niezłe. W końcu wzrost z nieco ponad 13 tys. pkt. w styczniu do ok. 18,5 tys. w połowie marca mógł dać zysk rzędu 40%. Trudno powiedzieć, jak wielu inwestorów na tym skorzystało. I choć w kolejnych miesiącach było już nieco gorzej, chyba niewielu przewidziało scenariusz, który zaczął realizować sie z początkiem sierpnia.Rosyjski kryzys, w pewnym stopniu, wpłynął na pogorszenie wyników części firm, a nawet na sytuację gospodarczą kilku krajów, jednak pierwsze reakcje rynków kapitałowych były chyba nieco przesadzone. Wydaje się, że jego ujawnienie przyczyniło się głównie (poza skutkami bezpośrednimi) do bardziej realistycznego spojrzenia inwestorów i analityków na sytuację. Nie bez znaczenia był tu efekt psychologiczny - uświadomiono bowiem sobie, jak krucha jest równowaga na globalnym rynku finansowym, ile czyha na nim zagrożeń. Jednym słowem - nastąpiło radykalne i dość powszechne przejście od nadmiernego optymizmu do realizmu, szczególnie w odniesieniu do rynków wschodzących. Przejście to kosztowało sporo warszawską giełdę (40% w dół).Trzeba jednak przyznać, że wiele spółek solidnie zapracowało sobie na przecenę własnych akcji. Kilkadziesiąt mocno przeszacowanych prognoz (korygowanych często już pod koniec roku, kiedy wszyscy wiedzieli, że ich realizacja graniczyłaby z cudem) świadczy o tym, że zarządy giełdowych firm albo drwią sobie z inwestorów i manipulują rynkiem, albo mają trudności nie tylko z prognozą, ale i diagnozą stanu własnych firm.Zresztą problem jakości zarządzania giełdowymi spółkami zasługuje na odrębne potraktowanie. Kryzysowe sytuacje, z jakimi mieliśmy do czynienia w mijającym roku, obnażyły ogromne braki w tym zakresie. W rezultacie wielu szefów zapłaciło głową za słabe wyniki kierowanych przez siebie spółek. Wydaje się, że w większości przypadków firmom i akcjonariuszom zmiany te wyjdą na dobre. Zmiany te odbywają się najczęściej bez żadnych sentymentów wobec "twórców potęgi" giełdowych spółek. To pozytywny objaw - chciałoby się powiedzieć - wreszcie!Kilkadziesiąt debiutów ze stratą w stosunku do ceny emisyjnej to również tylko częściowo wynik dekoniunktury, która sprzyjała weryfikacji nie zawsze dobrze skalkulowanych decyzji, opartych bardziej na przeświadczeniu typowemu dla hossy, że rynek pierwotny da zarobić, niż uważnej analizie i ocenie oferowanych akcji. Zawiodły nieco także największe w tym roku prywatyzacje: Pekao S.A. i TP SA. W ich wyniku nie nastąpiło oczekiwane ożywienie rynku, nie przybyło inwestorów krajowych i nie przypłynęło zbyt dużo kapitału zagranicznego. Co prawda, zwiększyła się kapitalizacja giełdy, ale nie przełożyło się to na znaczący wzrost obrotów, które niemal przez cały rok utrzymywały się na niskim poziomie.Występowały typowe dla okresu bessy zjawiska w postaci skupowania przez spółki własnych akcji w celu ich umorzenia oraz przejęć firm, stymulowane niskimi cenami akcji. Warto przypomnieć, że podczas hossy z lat 1993-1994 dominującą tendencją było dokonywanie przez wiele spółek splitu akcji. W mijającym roku silniejsze wzrosty kursów wybranych firm pobudzane były przez informacje o wezwaniach do sprzedaży akcji, związane z przejmowaniem nad nimi kontroli. Często na wzrostach tych zarabiali wtajemniczeni.Oczywiście, nie spotykało nas samo złe. Jednak Drodzy Inwestorzy, życzę Wam, byście w nadchodzącym roku byli bardziej grzeczni, by pod jego koniec pod choinką znalazło się znacznie więcej prezentów niż ostatnio.

ROMAN PRZASNYSKI