Faxem z Gdańska

Sztuka bycia w opozycji podlega łagodniejszym ocenom publiczności aniżeli sztuka rządzenia.W tym, co robi SLD-owska opozycja, jest wyraźna rachuba na ludzką, krótką pamięć lub wręcz niepamięć. Na razie się to sprawdza. Mówią o tym sondaże. Impet polityczny opozycji, oprócz wszystkich innych przyczyn, bierze się z tego, iż SLD zawzięcie krytykuje rząd za poczynania, których Sojusz był wcześniej autorem lub które wcześniej popierał. Przykładów jest mnóstwo. Od piętnowania zmian w regulaminie Sejmu, wzmacniających rolę marszałka, wypracowanych przez SLD zanim partia przesiadła się w ławy opozycji, po zwalczanie korupcji, podziału Polski na 12 województw, co wydawało się kiedyś Millerowi najlepszą koncepcją. I rzeczywiście, byłoby najlepsze...Najnowszy przykład to zaległe rekompensaty dla rencistów, emerytów i pracowników budżetówki. Czeka na nie od siedmiu lat kilka milionów ludzi. Wreszcie jesteśmy na dobrej drodze, by wyjść z pułapki zobowiązań Skarbu Państwa. Rząd zgodził się wypłacić rekompensaty w pieniądzu, a nie w papierach wartościowych, co przewidywała ustawa uchwalona rzutem na taśmę przez poprzedni parlament. Mocno za tym gardłowałem, m.in. na łamach Parkietu. Kiedy się pojawiła realna perspektywa uruchomienia wypłat od 2000 roku, opozycja ruszyła do kontrataku. Najlepszym, wypróbowanym sposobem powodowania dalszej zwłoki jest rozszerzanie kręgu osób uprawnionych do rekompensat. Dezaktualizuje to dotychczasowe spisy i wyliczenia. Tak więc upomniano się m.in. o służbę zdrowia, PKP i pracowników izb wytrzeźwień. - W kolejce stoją następne grupy zawodowe. Dlaczego ilustruje to ową przewrotną sztukę bycia SLD w opozycji i rachubę na krótką pamięć? Ponieważ żadna z tych grup zawodowych, o które wojuje opozycja w 1999 roku, nie znalazła się w kręgu uprawnionych, zakreślonym przez ustawę z 6 marca 1997 roku - ustawę przeforsowaną przez Sojusz w kontrolowanym przez siebie parlamencie.Na razie, obecna większość parlamentarna nie dała się na to nabrać. Warto, po tylu latach zwłoki, zmierzać najkrótszą drogą do rozwiązania tego problemu. Będzie o jeden problem mniej!Problem zrodził się w latach 1991--92, kiedy rząd wstrzymał waloryzację płac w sferze budżetowej i wyeliminował niektóre dodatki do emerytur i rent. Dobrze to pamiętam - uczestniczyłem w tych rządach. Pamiętam, że był to jeden z bardziej dramatycznych wyborów w owym czasie, na pograniczu politycznego masochizmu. Wedle najlepszej ówczesnej wiedzy budżet nie był w stanie udźwignąć waloryzacji płac i emerytur. Groziło to zawałem w finansach publicznych i załamaniem kruchej, rodzącej się dopiero równowagi makroekonomicznej. Byliśmy świadomi, że zapłacimy wysoką, polityczną cenę za tak niepopularną decyzję. I zapłaciliśmy. Naruszyliśmy dobrze uświadomiony interes 4 milionów ludzi w imię znacznie gorzej rozumianego, niemal abstrakcyjnego interesu 40 milionów. Trybunał Konstytucyjny uznał roszczenie rencistów, emerytów i budżetówki wobec Skarbu Państwa. Trybunał nie musiał się martwić, skąd wziąć. My musieliśmy widzieć drugą stronę bilansu. Wreszcie, po wielu latach, powstała szansa realnego zadośćuczynienia i zamknięcia tej sprawy. Opozycja spróbuje to utrudnić...

JANUSZ LEWANDOWSKI