TKM
W powietrzu wiszą kolejne chłopskie protesty. Cena zboża nie jest zachęcająca. 400-500 złotych za tonę, to mniej niż w ubiegłym roku. Norm jakościowych nie spełnia 90 proc. pszenicy, dostarczanej do punktów skupu. A norma warunkuje skup, dlatego że stawia ją Agencja Rynku Rolnego, która ten skup częściowo finansuje.
Finansowanie przez ARR oznacza jednak, że źródłem pierwotnym jest budżet. Rolnictwo, w ten sposób, jest jeszcze jedną, i to chroniczną, strefą budżetową. Budżet je chroni, wspiera, i skutecznie zniechęca do szybszego reagowania na zmiany rynkowe. Trudno tu zresztą mówić o jakimś rynku rolnym. W krajach Unii Europejskiej, do której tak uparcie dążymy, rynek rolny działa tylko w ramach wyznaczonych przez ilościowe kwoty, jakie przewiduje się dla poszczególnych rodzajów produkcji rolnej. W naszym kraju ograniczeń ilościowych nie ma, rolnicy uprawiają to, co przywykli uprawiać, a przy kolejnych zbiorach znów budzą się z ręką tam, gdzie im niemiło. Niższe plony, lecz większe powierzchnie zasiewów dają znów wysokie zbiory, których - ze względów jakościowych - nie bardzo można sprzedać.Mylą się rolnicy i działacze chłopscy, naiwnie liczący, że sprawę załatwiła nam susza, która nawiedziła wschodnią Europę i spowodowała tam poważne straty w uprawach. Na tamtych rynkach już są obecni wszyscy wielcy tego świata, z żywnością nie tylko tańszą, ale i lepszą od naszej. I z konkurencyjnymi warunkami płatności.Rolnicy wciąż cierpią na chorobę monokultury. Tymczasem lipcowa deflacja spowodowana była przez spadek cen owoców i warzyw. Okazuje się, że są strefy rolnictwa, obywające się bez pomocy budżetowej, w których działają brutalne prawa rynku. Ogrodnicy i sadownicy też pewnie narzekają na spadek cen, ale przecież niskie ceny przekładają się na wzrost spożycia - w Polsce od kilku lat ustawicznie rośnie konsumpcja warzyw i owoców - i większa sprzedaż tych produktów zrównoważyć powinna niższe ich ceny. Ale też ten właśnie rynek przed laty był jedynym chyba w naszym kraju w miarę wolnym rynkiem. I okazuje się, że takim pozostał.Podobnie zaczyna się dziać na rynku rzepaku. Plantatorzy denerwują się, że spółki - już prywatne, z udziałem inwestorów zagranicznych - nie kupują u nich zbiorów, do czego przywykli. Prywatne spółki nie muszą jednak płacić cen, które im nie odpowiadają. Wolą, na przykład, kontraktować zakupy w Niemczech, bo tam rzepak jest tańszy niż na Kujawach.Kolejki przed elewatorami nie są niczym nowym, w czasach realsocjalizmu też chłopi stali w wielodniowych ogonkach, czekając, aż punkty skupu zechcą ich obsłużyć. Wtedy jednak owych punktów było znacznie mniej niż dzisiaj. Dzisiaj zaś elewatory czekają na gwarancje bankowe - skup trzeba przecież finansować, a budżet środki przygotował. Na przeszkodzie stanął jednak urlop ministra, który wybrał się na krótki wypoczynek, a bez jego podpisu nie można dokonać niektórych formalności. Prawda, każdy ma prawo do letniego wypoczynku, ale czy minister rolnictwa musi to robić wtedy, gdy ruszają właśnie żniwa? Podobno sam jest rolnikiem.Uporczywe utrzymywanie się rolniczej strefy budżetowej powoduje, że państwo staje się największym magazynierem artykułów rolnych. Proces ten najwyraźniej się nasila, szczególnie, że tego właśnie oczekuje od władzy większość producentów rolnych. Tworzy się zamknięte koło: państwo musi przeznaczać coraz więcej środków na interwencyjny skup i przechowanie skupionych produktów i może coraz mniej przeznaczać na finansowanie tego, co zapewne odmieniłoby los rolników, czyli na restrukturyzację rolnictwa i otoczenia tej sfery. Nie można tworzyć nowych miejsc pracy, nie ma pieniędzy na oświatę rolną i na zwykłą oświatę wiejską, nie ma też na infrastrukturę wsi. Bo coraz więcej pieniędzy idzie na skup, który jednak nie zapewnia dość środków, by sami chłopi mogli poprawić swój poziom życia. Im więcej zatem środków pochłania państwowa akcja skupowania płodów rolnych, tym trudniej będzie restrukturyzować rolnictwo. I tym bardziej będzie rosła obustronna zależność - rolników od państwa i państwa od rolników.W którymś momencie ten krąg musi być przerwany. Niestety, raczej nie rękami działaczy chłopskich, którzy - gdyby rynek artykułów rolnych działał prawidłowo - staliby się po prostu zbędni.
Piotr Rachtan