Od początku roku było wiadomo, że w tegorocznym budżecie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych powstanie deficyt. Wynikało to z dwóch błędów legislacyjnych, które kosztowały łącznie prawie 2 mld zł. Zgodnie z nowymi przepisami, część pracodawców zmieniła terminy wypłat wynagrodzeń i tym samym zapłaci za rok 1999 nie 12, ale 11 składek na ZUS. Ubytek z tego tytułu szacuje się na 1,1 mld zł. Planując tegoroczny budżet przyjęto założenie, że przepisy dotyczące zasiłków chorobowych zostaną uszczelnione. Nie zostały - i w ten sposób z ZUS "wyparowało" kolejnych 680 mln zł. To można było przewidzieć już wtedy, gdy był tworzony budżet na bieżący rok. A zatem należało uwzględnić większe dotacje z budżetu dla ZUS i albo podnieść planowany deficyt, albo obciąć inne wydatki budżetu. Przyjęto jednak zasadę, że jakoś to będzie. Być może rząd milcząco zakładał, że ZUS nadzwyczaj skutecznie będzie ściągał składki od pracodawców. W rzeczywistości jest znacznie gorzej. Gorsze są wyniki gospodarki, wiele firm jest w trudnej sytuacji i nie płaci składek. Tradycyjnie na czele są górnictwo węglowe i PKP.Nie płaci też wiele innych firm, w tym także prywatnych, i ZUS nie wie, dlaczego. Instytucja ta, która zarządza budżetem wartości 80 mld złotych, nie zna listy swych dłużników. Powiększa się zatem wyrwa w budżecie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i szacunki mówią, że na koniec roku wyniesie ona 4,5-6 mld zł.ZUS, który jest wierzycielem firm, staje się jednocześnie potężnym dłużnikiem. Problem w tym, że stan zadłużenia znany jest tylko częściowo. W bankach pożyczył 2,8 mld zł, resztę zobowiązań zaciągnął w otwartych funduszach emerytalnych, ale ile dokładnie, tego nie wiadomo. Źle działający system informatyczny staje się na moment błogosławieństwem - pozwala ZUS-owi uchylać się od płacenia swych zobowiązań. Tyle że długi wobec OFE narastają, a ich oprocentowanie jest prawie dwa razy wyższe od stopy WIBOR.Rząd staje przed problemem, jak rozbroić tę bombę zegarową. Sprawa jest interesująca z punktu widzenia prawnego, ekonomicznego i psychologicznego. Makroekonomiczny punkt widzenia jest tu najbardziej klarowny. Wszystko jedno, czy długi ZUS zostaną pokryte z dotacji budżetowych, czy finansowane będą kredytem bankowym (następnie i tak spłaconym ze środków budżetowych) - stanowią one zawsze element długu sektora publicznego. Ich narastanie oznacza, że rzeczywisty deficyt finansów państwa jest znacznie wyższy od planowanego - o ok. 5 mld zł - i wyraźnie przekroczy poziom 3% PKB. Nastąpiło zatem rozluźnienie polityki fiskalnej i narastanie deficytu obrotów bieżących jest częściowo tego skutkiem.Z prawnego punktu widzenia sprawa jest bardziej skomplikowana. Rząd bez trudu wyszukuje furtki, pozwalające finansować wydatki poza przyjętym w ustawie budżetem. Najwyraźniej jest to zgodne z prawem, ale można się zastanowić, czy jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Raz otworzywszy taką furtkę, możemy mieć później trudności z jej zamknięciem. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ktoś wkrótce wpadł na pomysł dofinansowania Agencji Rynku Rolnego kredytami bankowymi, gwarantowanymi przez budżet. W ten sposób polityka fiskalna powoli stawać się będzie fikcją.Względy psychologiczne są tu najbardziej pasjonujące. Finansowanie FUS-u poza przyjętym budżetem pozwala utrzymywać oficjalny deficyt budżetowy na założonym poziomie. Rynki finansowe otrzymują w ten sposób sygnał, że wszystko jest w porządku. Z drugiej strony nieprzejrzystość finansów FUS (i w ogóle finansów państwa) zmniejsza zaufanie rynków finansowych do oficjalnych statystyk. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co jest lepsze - czy wyjaśnienie zagmatwanej sytuacji, choćby przez jednorazową dotację do FUS, czy też rolowanie kredytów bankowych z nadzieją, że zostaną one spłacone po cichu w następnych latach.
WITOLD GADOMSKI
PUBLICYSTA "GAZETY WYBORCZEJ"