Polska - Unia

Kiedy wszystkim wkoło zdawało się, że jeśli chodzi o negocjacje z Unią Europejską to niczym nikogo nie będziemy już w stanie zaskoczyć; kiedyśmy w obronie prawa do polskiej ziemi dla Polaków i zagranicznej pracy dla Polaków w bój wysłali nasze najlepsze córy i synów; kiedy najostrzejsze ministerialne pióra zasztyletowały już asymilowanego niemieckiego publicystę, zalewającego polską prasę centralną obfitą falą własnych luźnych integracyjnych przemyśleń; kiedy nic już śmieszniejszego nie miało naprawdę prawa się zdarzyć, to - zgodnie z regułami rynkowej gospodarki, wymagającej nieustannie lepszych wyników - jednak się zdarzyło. Oto Polska ogłosiła własne stanowisko negocjacyjne w "kwestii rolnej".W odruchu nieskrępowanej ułańskiej fantazji, z bliżej nieznanych przyczyn mylonej z negocjacyjnym temperamentem, zawinszowaliśmy sobie zaniechanie jakichkolwiek okresów przejściowych w dziedzinie integracji naszego sielsko-przyzagrodowego rolnictwa ze Wspólną Polityką Rolną. "Dajcie nam kasę, dużo kasy, a my już sobie poradzimy z całą resztą problemów" - do tego sprowadza się oficjalny pogląd, wyrażony w naszym imieniu przez ministra Plewę językiem dyplomatycznym.Minister, w imieniu milionów polskich podatników, powiedział więc Brukselczykom, co następuje: "Niechaj każdy robi swoje; wy - panie i panowie - nie martwcie się o restrukturyzację i konkurencyjność polskiego rolnictwa, bo od tego jesteśmy my; wy jesteście od dawania pieniędzy i niech tak już zostanie; my się konkurencji z waszej strony nie boimy, pod warunkiem że dostaniemy dotacje na zasadach ogólnie obowiązujących".Gdyby pan minister nie był osobą oficjalną, gdyby ogłoszenie tego stanowiska przez stronę polską nie zostało poprzedzone głębokimi studiami i analizami, gdyby sprawa nie była przedmiotem starannego namysłu w Warszawie, to można by powiedzieć, że mamy do czynienia z najczystszym humbugiem. Ale przecież wszystko było, jak trzeba: było poprzedzone, dyskutowane, ważone.Więc co to do diabła jest? Pokerowa zagrywka? Blef jakiś? Demonstracja? Wyjściowa pozycja do negocjacji, przyjęta z całą świadomością, że jest nie do obrony? Przecież wiadomo, że oni nam tych wielkich pieniędzy nie są w stanie dać, a my z kolei nie jesteśmy w stanie w pełni otworzyć naszego rolnictwa na unijną konkurencję. Oni nie mają kasy. My - siły. O co więc chodzi? O pozorowanie? O puszczanie oka do chłopskiego lobby?Załóżmy na chwilę, że przerażeni widmem krachu negocjacji akcesyjnych Brukselczycy uginają się przed nielitościwym i twardym stanowiskiem Polski. Zgoda - mówią - damy wam te 4 mld rocznie, nie ma rady, wygraliście. Chapeau bas!O my, nieszczęśni w takim przypadku, zwycięzcy. Załatwilibyśmy dwie sprawy naraz: naszych chłopów i naszą politykę fiskalną, obecną i przyszłą. Trzeba wyraźnie i wprost powiedzieć, że ani nasze rolnictwo nie jest przygotowane do pełnego otwarcia się na konkurencję, ani nasza polityka fiskalna i monetarna nie potrafi uporać się bezboleśnie z absorpcją takich pieniędzy, o jakich tu mowa, napływających nieprzerwanie z zagranicy. A włożenie w przyszłości ciężaru subsydiowania rolnictwa na barki własnego budżetu, ku czemu sprawy wyraźnie zmierzają, w ogóle nie wchodzi w rachubę.Przyjęcie przez Polskę na zasadzie big-bang całej Wspólnej Polityki Rolnej mogłoby zasługiwać na miano terapii szokowej, bo wykosiłoby za jednym zamachem z produkcji rolnej - lekko licząc - kilkaset tysięcy, tak nawet cosik bliżej miliona, statystycznych gospodarstw. Ale pochwała takiego liberalizmu (co trudno jakoś sobie wyobrazić), gdyby została wygłoszona przez znanych piewców terapii szokowej: posła-prezesa Kalinowskiego, prezesa-kandydata Leppera i innych kolegów-działaczy, mogłaby się zdarzyć wyłącznie dlatego, że dzięki podobnemu otwarciu na konkurencję ceny żywności w Polsce poszybowałyby ponad poziom cen światowych.Dlatego polski podatniku i polski rolniku, ciesz się, że - dzięki Bogu - Brukselczycy płaczą ze śmiechu nad tą naszą słowiańską przebiegłością necjacyjną.

JANUSZ JANKOWIAK