Trwające od tygodnia wzrosty na GPW mogą wróżyć nadejście długotrwałej hossy. Przy ogólnym pesymizmie, panującym wśród menedżerów i przedsiębiorców, giełdowe zwyżki są co najmniej dziwne. Wprawdzie w opisie zachowania rynków finansowych zawsze dużą rolę odgrywają czynniki trudne do zmierzenia, ale przecież trudno wszystko sprowadzić do irracjonalnych zachowań inwestorów. Przeciwnie, jestem zdania, że trendy, które ujawniają się na giełdzie, mają przyczyny racjonalne, choć analitycy niewiele czynią, by je dogłębnie wyjaśnić. Fachowcy, stosujący przede wszystkim statystyczne analizy trendu, są zdania, że od września giełda weszła w długotrwały trend spadkowy. Od czasu do czasu zdarzają się korekty, a od pewnego czasu poziom WIG-u ustabilizował się i porusza się w trendzie bocznym. Wszystko to prawda, ale niewiele z tego wynika. Dlaczego przez kilka miesięcy WIG nie mógł przekroczyć pułapu 17 tys. punktów, który właśnie pokonał w końcu ubiegłego tygodnia? I jeszcze ważniejsze pytanie - czy zwyżki przerodzą się w hossę, czy też ponownie przyjdzie korekta i dryfowanie w trendzie bocznym?W ostatnich tygodniach rynek giełdowy otrzymał niejednoznaczne sygnały. Bardzo optymistycznie wygląda prognoza wzrostu gospodarczego w przyszłym roku, opracowana przez firmę Nicom. Ale nie można przecież zapominać, że inflacja jest wyraźnie wyższa od planowanej, że założenia przyszłorocznego budżetu są bardzo napięte, sytuacja ZUS i kas chorych fatalna, a reforma podatkowa została odłożona na nieznaną przyszłość. Nierównowaga makroekonomiczna zmusiła przed kilkoma tygodniami Radę Polityki Pieniężnej do podniesienia stóp, czego zresztą rynek finansowy spodziewał się od dawna. Zwyżkę notowań można zatem tłumaczyć tym, że rynek zaabsorbował już wcześniej potężną pigułkę złych wiadomości o stanie gospodarki. Podniesienie stóp uznał za moment zwrotny, od którego stan równowagi makroekonomicznej będzie się poprawiał.Jedyny sukces, jaki można było odnotować przy okazji debaty podatkowej, to pozostanie na swym stanowisku ministra finansów. Ale jeśli zwyżki ostatnich tygodni wynikają z psychologicznego odreagowania graczy giełdowych na fakt pozostania w rządzie wicepremiera Balcerowicza, to podstawy długotrwałego trendu wzrostowego są kruche.Fundamentalna analiza spółek giełdowych pokazuje poprawę wyników w wielu z nich. Ale poprawa wyników w I półroczu była znana już od kilku tygodni i dopiero teraz zachęciła inwestorów do stabilniejszych zakupów. Zresztą, sytuacja finansowa kilku znaczących spółek wcale nie jest jednoznaczna. Traktowany przez wiele lat jako blue chip Elektrim wciąż notuje znaczne straty i nie można jeszcze przesądzić, że jego zmagania z długiem i skarżącymi go do sądu kontrahentami zakończą się szczęśliwie. O Elektrimie wspominam nie przypadkiem. Wysokie wzrosty w ubiegłym tygodniu giełda zawdzięcza w dużej mierze tej spółce, która w listopadzie wydawała się bliska bankructwa. Zapowiedź silniejszego wejścia do Elektrimu francuskiej firmy Vivendi wywołała entuzjastyczną reakcję graczy, w wyniku czego notowania spółki w krótkim czasie wzrosły o 30 proc. Giełda może zatem mówić o efekcie Elektrimu, który zadziałał jak zapalnik rakiety, wynoszącej WIG w górę. Co się jednak stanie, gdy okaże się, że problemy Elektrimu wciąż są nie rozwiązane? Są analitycy, którzy tłumaczą trend wzrostowy, jaki pojawił się na warszawskiej giełdzie, przede wszystkim dwoma czynnikami - zmniejszeniem obaw o skutek "efektu 2000" dla polskiego systemu finansowego oraz coraz mocniejszym wejściem na giełdę funduszy emerytalnych. Jeżeli są to czynniki rzeczywiście przesądzające, to bezbolesne przejście do nowego roku powinno trend wzrostowy wzmocnić. Z drugiej strony, stan giełdy będzie coraz bardziej zależał od stanu systemu emerytalnego. W tej sytuacji obsada stanowiska prezesa ZUS może być dla rynków finansowych równie istotna jak ministra finansów.

WITOLD GADOMSKI,

PUBLICYSTA GAZETY WYBORCZEJ