Faksem z Gdańska

Polska goni Europę, a Europa chciałaby dogonić Amerykę. Ruchomy cel, jakim jest dla nas Unia Europejska, będzie jeszcze trudniejszy do osiągnięcia po marcowym szczycie przywódców 15 w Lizbonie. Pierwszy raz ujawnił się przy tej okazji, z całą wyrazistością, europejski kompleks Ameryki - narastający od lat, ale wcześniej starannie skrywany. Minął czas samozadowolenia Europy Zachodniej z drogi obranej po II wojnie światowej - budowy państwa opiekuńczego, z wysokimi podatkami i rosnącymi zobowiązaniami socjalnymi. Trzeba było w końcu spojrzeć prawdzie w oczy i zauważyć wyższą dynamikę oraz innowacyjność gospodarki USA, a także większą zdolność tworzenia nowych miejsc pracy. W Lizbonie szefowie państw Unii spojrzeli prawdzie w oczy, ale nie do końca. Łatwiej jest nakreślić ambitny, życzeniowy cel - dogonienie Ameryki w horyzoncie 2010 roku, aniżeli wskazać realne narzędzia zwycięskiej rywalizacji z gospodarką, która rozwija się ostatnio w tempie 5% rocznie, gdy założona średnia europejska ma wynosić 3% rocznie. Unia Europejska chce naśladować Stany Zjednoczone, stawiając na technologie elektroniczne, internet oraz liberalizację rynku - od telekomunikacji po energetykę. Szuka więc inspiracji w dobrych wzorach zza Atlantyku, a nie w programowych manifestach "trzeciej drogi" Blaira i Schroedera. Niezależnie od realności owego europejskiego przyspieszenia, uzgodnionego w Lizbonie, dla nas i dla innych krajów aspirujących do Unii Europejskiej oznacza to dodatkowe wyzwanie. Znowu nam uciekają i podwyższają próg, jaki należy przeskoczyć w najbliższych 2-3 latach. Zaś my mamy problemy z dotychczasowymi wymogami i musieliśmy wystąpić w negocjacjach o ponad 30 okresów przejściowych.Patrząc z naszej perspektywy, spotkanie przywódców w Lizbonie zapowiada, iż pogłębi się dualizm Unii Europejskiej w dziedzinie gospodarki. Z jednej strony, zadeklarowana próba naśladowania wolnorynkowych recept Ameryki, ale z drugiej, dziedzictwo europejskiego "welfare state". Dziedzictwo socjalnego przeregulowania wydaje się tym trudniejsze do przezwyciężenia, iż stało się już społecznym przyzwyczajeniem, a w większości krajów 15 rządzą socjaldemokraci - niezbyt skorzy do niepopularnej racjonalizacji wydatków państwa. Dlatego sądzę, iż Unia Europejska roku 2003/2004 - kiedy rozstrzygać się będzie nasze członkostwo - będzie w swych rozwiązaniach niespójna, dualna. Trochę z Ameryki - deregulacja rynku i prywatyzacja dawnych "naturalnych" monopoli - i trochę z własnego, powojennego dziedzictwa socjalnego przeregulowania. Wydaje się to marną receptą na dogonienie Ameryki, ale na pewno stwarza dodatkowe utrudnienia dla Polski. Będziemy musieli zaszczepić do wewnątrz unijny socjal, podrażający koszty pracy, a zarazem przyspieszyć liberalizację rynku, która niekoniecznie sprzyja słabszym uczestnikom gry rynkowej. Można wybrzydzać, ale na razie reguły gry dyktują inni, a my się dostosowujemy. Współdecydować będziemy dopiero wtedy, gdy staniemy się - pokonując podwyższone bariery - pełnoprawnym członkiem europejskiej wspólnoty.

JANUSZ LEWANDOWSKI