Opinie inwestorów na temat różnych scenariuszy rozwoju wypadków na warszawskiej giełdzie są, jak zwykle, podzielone. Nie brakuje głosów sceptycznych, jednak wydaje się, że lekką przewagę mają obecnie umiarkowani optymiści. Dobre samopoczucie tej grupy opiera się głównie na założeniu, które ma wiele punktów wspólnych ze spiskową teorią dziejów. Chodzi mianowicie o zbliżający się koniec roku i potencjalną chęć dużych inwestorów instytucjonalnych do poprawienia swoich wyników przez sztuczne podciągnięcie kursów niektórych walorów. Nie można tego wykluczyć, ale trzeba chyba jednocześnie przyjąć, że spadki mają się ku końcowi, a giełdy światowe nie pogrążą się w przewlekłej bessie. Bez takiego założenia pociągnięcie kursów dla celów bilansowych przypominałoby jednorazowy skok na kasę.Truizmem stało się przypominanie, że prawdziwa hossa nie jest możliwa bez udziału zagranicy. Analiza wykresu kursu dolara do złotego (wyraźna formacja głowy z ramionami) sugeruje możliwość znacznego umocnienia się naszej waluty. Byłby to znaczący symptom pojawiania się na polskim rynku obcego kapitału. Warto jednak pamiętać, że pieniądz nie lubi zamieszania, a krajowa gospodarka i polityka akurat tego towaru ma w nadmiarze. Dość przypomnieć nie obsadzone stanowisko prezesa NBP czy problemy przyszłorocznego budżetu. Potencjalnych zagrożeń dla inwestora giełdowego jest wiele. Wydaje się, że tylko gracze nastawieni agresywnie mogliby podjąć wyzwanie.