18 kwietnia w Cardiff zapadnie decyzja, kto zorganizuje mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 2012 roku, o co stara się Polska do spółki z Ukrainą.
Ponoć mamy większe szanse niż Włosi, a powody tego są dość oczywiste. Wcale nie takie, że włoską piłką wstrząsają afery, bo pod tym względem też nie mamy się czego wstydzić. Dostaniemy Euro 2012, bo nam się należy. Bo Włosi mają wielkie i nowoczesne stadiony w większości dużych miast, a my nie. Bo Włosi mają sieć autostrad dość szczelnie pokrywającą cały kraj, a my nie. Bo we Włoszech jest dość hoteli odpowiedniej klasy, by przyjąć milion kibiców z całej Europy, a u nas nie. Bo Włosi mają duże i porządne lotniska, a my nie.
A przecież skoro wszystko to już mają, to nie potrzebują, a my tak. Minister Polaczek (gdyby ktoś nie wiedział, to ten minister, dzięki któremu w kraju coraz bardziej nie buduje się autostrad) i minister Lipiec (gdyby ktoś nie wiedział, to ten, który odwoływał komisarza z PZPN) ogłosili, że jak tylko dostaniemy mistrzostwa, to autostrady, stadiony, lotniska i hotele zbudujemy. Oczywiście jak Unia da nam pieniądze. O tym, że powinna dorzucić jeszcze paru dobrych menedżerów, którzy o to wszystko zadbają, ministrowie nie wspomnieli.
Wierzę ministrom, ponieważ od dawna wiadomo, że jeśli czegoś w Polsce nie mamy, jest to wina innych, którzy nie pozwolili nam zorganizować jakiejś światowej, a przynajmniej europejskiej imprezy, a w dodatku nie dali nam na nią pieniędzy.
Przecież gdyby pozwolono nam zorganizować w Warszawie letnią olimpiadę (proszę się nie śmiać, były takie pomysły!) stolica miałaby stadion narodowy zamiast targowiska, oczyszczalnię ścieków, Okęcie byłoby portem lotniczym z prawdziwego zdarzenia, a Pałac Kultury zapadłby się pewnie pod ziemię. Ze wstydu!