Po piątkowych danych GUS o produkcji przemysłowej Rada Polityki Pieniężnej stanęła przed trudną decyzją. Z jednej strony inflacja, uporczywie utrzymująca się ponad ustalonym przez RPP celem, płace i - zapewne - konsumpcja pokazują konieczność podniesienia oprocentowania. Z drugiej zaś - ta nieszczęsna produkcja. Wzrost o 0,9 proc. w stosunku do poprzednich danych, gdy przemysł rozwijał się w tempie między 5 a 10 procent, wygląda niedobrze. W porównaniu zaś z danymi z ubiegłego roku, gdy produkcja rosła w tempie dwucyfrowym, niebezpiecznie przypomina recesję.
W tej chwili trudno powiedzieć, czy rzeczywiście mamy spowolnienie w gospodarce, czy też naprawdę ludzie z okazji świąt oddali się gigantycznemu lenistwu. Na dodatek istnieje spore ryzyko, że dane za kwiecień też będą wyglądały gorzej - w końcu wyłączenie Szczecina na jeden dzień musiało się odbić na statystyce. Tyle że ja mogę się nad tym zastanawiać, a RPP będzie musiała zdecydować - i podjąć odpowiednie kroki.
Podejrzewam, że przynajmniej część członków Rady pamięta sytuację z lat 2000 i 2001, gdy gospodarka powoli zwalniała, a ówczesna RPP próbowała zbić wysoką inflację. Seria podwyżek stóp spowodowała, że pod adresem banku centralnego posypały się oskarżenia, iż zamiast lekkiego spowolnienia zafundował gospodarce tak ostre hamowanie, że - używając jednego z określeń - "pasażerom walizki zaczęły spadać na głowy".
Sądzę więc, że Rada będzie bardzo ostrożna. I skutkiem tej ostrożności będzie przesunięcie terminu podwyżki przynajmniej na maj.