France Telecom przyznał, że jest zainteresowany kupieniem udziałów skandynawskiego operatora TeliaSonera. Dyrektor finansowy francuskiej spółki Gervais Pellissier zastrzegł się jednak, że nie prowadzi się jeszcze żadnych negocjacji w tej sprawie i nie ma ostatecznej decyzji dotyczącej tego przejęcia. Podjęto jedynie pewne kroki sondażowe.
Takie oświadczenie na konferencji prasowej w Paryżu miało uspokoić nastroje inwestorów, bo kurs akcji France Telecom spadł o 11 proc. w ciągu dwóch dni po tym, jak gazeta "Le Figaro" pierwsza napisała o planowanym przejęciu. W piątek papiery te straciły 1,6 proc. Pellissier nazwał "strategiczną okazją" ofertę szwedzkiego rządu sprzedania udziałów w TeliaSonera wartych obecnie około 37,7 mld USD. Dodał też, że obie spółki są komplementarne.
Analitycy bardzo krytycznie oceniają te plany. Przypominają, że akwizycje z lat 90. doprowadziły zadłużenie France Telecom do 70 mld USD, a 2003 rok spółka zakończyła rekordową stratą 20,7 mld euro. Kupienie udziałów w TeliaSonera byłoby największą transakcją France Telecom od czasu nabycia za ponad 55 mld USD brytyjskiej sieci komórkowej Orange w 2000 r. - Jestem dość zdumiony. Nie sądzę, by ktokolwiek dobrze wyszedł na tej transakcji - powiedział agencji Bloomberga Jankees Ruizeveld z firmy Robeco Group, która zarządza akcjami spółek telekomunikacyjnych o łącznej wartości 4 mld USD. I dodał, że jeszcze przed kilkoma dniami większość akcjonariuszy była przekonana, że Pellissier wreszcie zacznie wypłacać dywidendę. - To, że akcje straciły w dwa dni 10 czy 12 proc., mówi samo za siebie. - Analitycy są na ogół zgodni co do tego, że kupienie udziałów TeliaSonera w niewielkim stopniu wpłynie na obniżenie kosztów we francuskiej spółce, natomiast kurs akcji będzie skazany na dalsze spadki. Dyrektor Pellissier nie ukrywał, że jeśli zapadnie decyzja o przejęciu skandynawskiego operatora, to zakup ten będzie finansowany częściowo w gotówce, a reszta zostanie zapłacona akcjami.