Ci, którzy wzięli kredyty na mieszkanie czy dom, w ostatnich miesiącach silnie odczuwają rynkowe zmiany. Rosnąca inflacja, a co z tym się wiąże idące w górę oprocentowanie kredytów, nie jest bez wpływu na domowy budżet. Szczególnie po kieszeni - przynajmniej w tej chwili - dostają ci, którzy zadłużyli się, podejmując decyzję o kredycie złotowym. Te bowiem, jak wynika z wyliczeń, wzrosły średnio w ostatnim roku o około 20 proc. Nieco poszły w górę również kredyty we frankach szwajcarskich, ale był to wzrost niższy niż inflacja. Skorzystali natomiast ci, których kredyty hipoteczne rozliczane są w euro (około 1 proc.) lub w dolarach (około 40 proc.). To jednak - jak twierdzą analitycy - okres przejściowy. Amerykańska gospodarka prędzej czy później wyjdzie z obecnego dołka i wszystko się wyrówna. Czyli? Wszystkim będzie równie ciężko...
Kłopoty rosną
Nie da się bowiem ukryć, że poziom zadłużenia Polaków (chociaż nominalnie o wiele niższy niż mieszkańców krajów starej Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych) w zestawieniu z możliwościami spłaty zaciągniętych kredytów mieszkaniowych staje się problemem. Obecnie, jak podaje Konfederacja Przedsiębiorstw Finansowych i Szkoły Głównej Handlowej, nawet około 8 proc. zadłużonych gospodarstw domowych ma kłopoty ze spłatą zobowiązań. Ta sytuacja - wszystko na to wskazuje - w najbliższym czasie będzie się jedynie pogłębiać i na pewno nie uratują jej tzw. kredyty konsolidacyjne. Jak podała niedawno "Gazeta Wyborcza", powołując się na portal comperia. pl, już ponad milion Polaków ma kłopoty ze spłatą długów. Znakomita większość to osoby, które sięgnęły do bankowej kasy po pieniądze na własne mieszkanie lub dom (dwie trzecie kwoty zadłużenia Polaków, czyli około 125 mld złotych, to kredyty hipoteczne). Co dalej?
Kredyty są coraz droższe. Osób bez własnego mieszkania są setki tysięcy. Banki muszą zarabiać, a robią to głównie pożyczając pieniądze. A więc... Dalej, chociaż z coraz większym strachem, sięgać będziemy po kredyty. A później zaciskać zęby i spłacać lub nie spłacać i czekać, co się stanie. Oczywiście, to taki trochę katastroficzny scenariusz, bo jeżeli nasza gospodarka utrzyma się chociażby na obecnym poziomie, a odpowiedzialni za finanse państwa zapanują nad inflacją, to może nie będzie tak źle. Jeśli do tego banki ograniczą swoje finansowe pokusy, a deweloperzy przyjmą do wiadomości, że marżowe szaleństwo ostatnich kilku lat jest już tylko przeszłością, to nie utoniemy na rynku nieruchomości. Wręcz przeciwnie - to może być i dobry biznes, i zgodnie z ekonomiczną doktryną (w dobrym rozumieniu tego słowa) koło zamachowe całej gospodarki. No, a chwilowo wszyscy wyczekują, chociaż nikt jeszcze nie bije na alarm. Co najwyżej niektórzy lekko się denerwują, przyglądając się temu, co widzą wokół siebie.
Znani i przyjaźni