Gdyby nie nowi gracze na rynku, to polski sektor bankowy jeszcze długo mógłby udawać, że nie dostrzega potrzeb średnio zamożnych klientów.

Mam na myśli takich, którym co miesiąc na konto wpływa kilka tysięcy złotych, spłacają kredyt na mieszkanie, korzystają z kart kredytowych, a z bankiem wolą kontaktować się przez internet. Na Zachodzie to bardzo ceniona i hołubiona przez instytucje bankowe grupa.

Tymczasem w Polsce tacy klienci żyją w finansowej dżungli - nauczyli się, że aby znaleźć produkt na w miarę przyzwoitych warunkach, muszą na własną rękę przedrzeć się przez oferty wielu instytucji i nikt życia im raczej nie ułatwi. Twórcy Aliora i Allianza słusznie zidentyfikowali więc rynkową niszę - rozsądne ceny i profesjonalna, przyjazna obsługa to prosta i prawie pewna recepta na przyciągnięcie wielu takich klientów.

I - jak zwykle - okazuje się, że nie ma to jak konkurencja (nawet taka, której jeszcze nie ma, a tylko się o niej mówi). Dopiero ona skutecznie skłoniła instytucje finansowe do tego, żeby zatroszczyć się o zapomnianą klasę średnią.

Wprowadzenie nowego segmentu bankowości osobistej zapowiada nawet PKO BP. Jeśli to zrobi, pozostałe banki nie będą miały innego wyjścia niż wkroczyć do walki. A wówczas własny doradca, który raz na pół roku sam zadzwoni i zapyta, czy nie można w czymś pomóc, może przestanie być dla Polaków nieosiągalnym luksusem.