Po czwartkowej akcji podaży, której skutkiem było oddalenie się cen od poziomu oporu, wczoraj popyt musiał pokazać się z nieco lepszej strony. Czy to zadanie zostało wykonane? Połowicznie. Sesję wprawdzie zakończyliśmy na plusach, ale niższa aktywność w czasie tej zwyżki każe nadal zastanawiać się, czy faktycznie jesteśmy w stanie w tej chwili sforsować poziom oporu w postaci kwietniowego szczytu.

Początek dnia był dla byków pomyślny. Notowania ruszyły na plusach, a te z czasem jeszcze się nieco powiększyły. Przed południem podaż uzyskała przewagę, ale przecena nie była na tyle mocna, by sprowadzić ceny kontraktów w okolice zamknięcia dnia poprzedniego. Dołek został wyznaczony niemal idealnie w chwili rozbrzmiewania hejnału z Wieży Mariackiej. Wzrost cen tuż po południu nie był duży. Rynek zrobił się aktywniejszy w chwili publikacji danych w USA, czyli ok. 14.30. Liczba nowych budów oraz liczba wydanych pozwoleń na budowę okazały się wyższe od prognoz. To uradowało rynki, choć wymowa tych danych nie jest jednoznacznie pozytywna, o czym za chwilę. Końcówkę znowu mieliśmy spadkową. Po 15.00, a później po 16.00 pojawiły się nowe minima sesji. Trudno taką sesję uznać za skuteczną próbę przywrócenia wiary we wzrosty. Owszem, do oporu jest nam bliżej niż do wsparcia, ale popyt powinien w takich sytuacjach zachowywać się żwawiej.

Na koniec kilka słów o wczorajszych danych. Reakcja rynków na opublikowaną tuż przed 16.00 wartość wskaźnika nastrojów konsumentów nie była zaskakująca, bo wskaźnik rozczarował. Wątpliwości pojawiają się, gdy mamy odpowiedzieć na pytanie, czy wcześniejsze dane były lepsze, czy gorsze. Wiadomo jedno - były wyższe od prognoz. Problem polega na tym, że z jednej strony to oznaka większej aktywności spółek budowlanych, ale z drugiej zatrzymanie zmniejszania się podaży. Przy obecnie spadających cenach nieruchomości nawis podażowy powinien być likwidowany, bo inaczej na poprawę cen nie będzie co liczyć, a presja na ich spadek będzie narastać.

Tym bardziej, że obecnie jest problem z popytem, który ma obecnie trudności z finansowaniem. Dostępność kredytów hipotecznych jest mniejsza niż rok temu. Kuleje konsumpcja i pogarsza się sytuacja na rynku pracy. W takich warunkach można obawiać się nie tylko malejącego popytu, ale także podaży na rynku wtórnym.