Inwestorzy nie będą zostawiać polskich banków

Aktualizacja: 27.02.2017 13:51 Publikacja: 28.05.2008 08:08

Jak ocenia Pan niedawne akcje banków centralnych zmierzające do poprawienia płynności w sektorze bankowym? Na takie ruchy zdecydowały się Rezerwa Federalna, Bank Anglii.

To jest próba wyznaczenia "dna kryzysu", spowodowania, by sytuacja już się nie pogarszała. Ale oczywiście kwestia zaufania w systemie bankowym oraz obawy o sytuację w całej gospodarce mogą stanąć na przeszkodzie.

Czy faktycznie to już jest dno kryzysu?

Myślę, że jest jeszcze za wcześnie, by móc to powiedzieć z dużą pewnością. Jesteśmy "na początku końca" - jeśli to odpowiednie określenie. Banki zaczynają pokazywać potencjalne straty i zdawać sobie sprawę z konieczności podnoszenia kapitału. Szereg instytucji zapowiedziało w ostatnich tygodniach zwiększenie funduszy własnych. To wszystko są pozytywne działania, zmierzające do zwiększenia zaufania w systemie bankowym.

Czy tegoroczne wyniki banków na świecie mogą być lepsze niż w roku ubiegłym, który był dość słaby?

Jeśli spojrzy się na wyniki za 2007 r., to dla większości banków był on zupełnie dobry. Jeśli popatrzymy na przykład na Barclays w Wielkiej Brytanii, banki w Hiszpanii czy Irlandii, to miały one zwrot z kapitału przekraczający 15-20 proc.

Oczywiście, z powodu spadku wycen instrumentów finansowych trzeba się liczyć z pewnymi stratami. Dodatkowo pojawiła się presja dotycząca źródeł finansowania oraz spowolnienie gospodarcze, co będzie oznaczało, że 2008 r. będzie większym wyzwaniem dla tradycyjnej bankowości.

A przyszły rok - czy kryzys będziemy mieli już za sobą i wrócimy do normalnej sytuacji?

Mam nadzieję, że będzie ona dużo lepsza. Myślę, że najgorsze będzie już za nami. Ale jest wiele niewiadomych - jak szeroko rozleje się obecna niepewność, czy i w jaki sposób kryzys dotknie rynki wschodzące. Jeśli na przykład coś niedobrego stanie się w Chinach, to - w połączeniu ze spowolnieniem w Stanach Zjednoczonych - sytuacja stanie się bardzo trudna. Z drugiej strony, jeśli Chiny nadal będą rosnąć, to będzie to wspierać koniunkturę na rynkach wschodzących.

Na ile Fitch szacuje straty w sektorze finansowym w następstwie obecnego kryzysu?

Raczej kierujemy się tym, co wskazywały najważniejsze instytucje, jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Podał on, że to może być blisko bilion dolarów.

Bardzo trudno uchwycić, gdzie są źródła strat. Mamy banki komercyjne w Stanach Zjednoczonych, mamy banki inwestycyjne czy instytucje spoza Ameryki, fundusze emerytalne, itd., itp. Problem w przypadku tego kryzysu polega na braku przejrzystości. Niektóre globalne banki nie były w stanie zebrać pełnych informacji o sobie.

Nie brakuje głosów, że winę za kryzys ponoszą również agencje ratingowe. Jak Pan to skomentuje?

Nie mam uprawnień, by prezentować nasze oficjalne stanowisko w tej sprawie. Mogę powiedzieć tyle, że kryzys na rynku ryzykownych kredytów hipotecznych w Stanach Zjednoczonych okazał się dużo silniejszy, niż ktokolwiek się spodziewał.

Jakie będą konsekwencje kryzysu dla banków w naszym regionie, dla polskiej gospodarki?

Generalnie Europa Wschodnia jest regionem dość wrażliwym ze względu na bardzo szybko rosnącą akcję kredytową w szeregu krajów. Rozwój kredytów w regionie był finansowany w dużej mierze pożyczkami z zagranicy. Ale z tej perspektywy pozycja Polski jest jedną z najlepszych w Europie Wschodniej. Polska nie jest uzależniona od finansowania zewnętrznego. Gospodarka nie jest przegrzana, jak w innych krajach, takich jak republiki nadbałtyckie, Rumunia, Bułgaria czy Kazachstan. Jeśli więc chodzi o potencjalny wpływ kryzysu na polski rynek, można spodziewać się pewnego spowolnienia, ale mniejszego niż w innych krajach.

Chodzi o spowolnienie w dynamice kredytów?

Tu decydująca jest kwestia finansowania akcji kredytowej. Widoczne są ograniczenia w dostępie do pieniądza, a jego koszt wzrósł. To musi być przeniesione na kredytobiorców. Dodatkowo, w górę idą stopy procentowe. Te dwa czynniki spowodują, że popyt na kredyty powinien się zmniejszyć, co z kolei przełoży się na sytuację w całej gospodarce.

W Polsce, podobnie jak w innych krajach regionu, jest dużo kredytów denominowanych w walutach obcych. Jesienią ubiegłego roku rynek zagranicznych pożyczek dla polskich banków praktycznie się zamknął. Czy teraz widać poprawę?

Teraz jest po prostu drożej. Dla banków oznacza to tyle, że muszą wziąć na siebie ten wyższy koszt pieniądza albo przenieść go na klientów. Wydaje mi się, że jest jeszcze dość wcześnie, by mówić o chęci banków do powrotu na rynek w celu szukania pożyczek za granicą.

Większość dużych polskich banków ma inwestorów strategicznych z zagranicy. Czy myśli Pan, że w wyniku zawirowań na rynkach międzynarodowych zagraniczne grupy finansowe mogą się zdecydować na opuszczenie polskiego rynku?

To bardzo mało prawdopodobne. Ten rynek miał trudny okres na początku obecnej dekady. Ale teraz jest dużo silniejszy. Potencjał wzrostu jest bardzo duży. O ile w jakiejś globalnej grupie finansowej nie dojdzie do dużej zmiany strategicznej, to dziś raczej nikt nie będzie chciał wychodzić z Polski.

A czy możliwe są zmiany, np. w podejściu do ryzyka zachodnich grup, które miałyby wpływ na Polskę - mogłyby choćby ograniczyć podaż kredytów?

Zadziała raczej inny mechanizm. Jeśli rozwój któregoś z polskich banków byłby uzależniony od finansowania ze strony właściciela, a ten ucierpiałby w wyniku kryzysu, to wtedy polska filia rzeczywiście mogłaby usłyszeć: "musicie nieco zwolnić, to jest za drogie". To jest czynnik ryzyka dla całej Europy Wschodniej.

Jak ocenia Pan polski system bankowy w porównaniu z innymi krajami regionu?

W miarę jak Polska coraz mocniej integruje się z Unią Europejską, coraz mniejszy wpływ mają ewentualne wahania dotykające rynki wschodzące. Same banki są stabilnymi instytucjami, posiadającymi wyrafinowane systemy - to w dużej mierze zasługa właścicieli z zagranicy. Poprawia się efektywność polskiego systemu. Istotne jest też - już o tym mówiłem - że w Polsce nie ma uzależnienia dynamiki kredytu od zagranicznego finansowania. Tak jest na przykład w Kazachstanie. Tamtejsze banki mają słabą bazę depozytową, a ponieważ zagraniczne rynki są dla nich zamknięte, nie mogą się rozwijać, a to przekłada się na całą gospodarkę.

Jakie są zagrożenia?

W ostatnich latach wzrost był bardzo szybki, więc jakość portfeli kredytowych nie została sprawdzona w warunkach gorszej koniunktury. To samo można powiedzieć o innych krajach regionu.

W ostatnich latach banki w Polsce szybko powiększały skalę działania, co doprowadziło do znaczącego obniżenia współczynnika wypłacalności. Patrząc z tej perspektywy, czy myśli Pan, że polskie banki będą w stanie funkcjonować i rozwijać się w średniej perspektywie bez szukania dodatkowego kapitału?

Spodziewałbym się, że tempo wzrostu aktywów nadal będzie wysokie. Ale banki mają kilka opcji. Z jednej strony - istnieje możliwość ograniczenia wypłaty dywidendy albo też pozyskiwania tzw. kapitału drugiej kategorii. Takie emisje mogliby obejmować inwestorzy strategiczni albo mogłyby one trafiać na rynek. W grę wchodzi także sekurytyzacja aktywów, która przyczyniłaby się do poprawy współczynników wypłacalności. Ważne jest to, że w Polsce nie ma w tej chwili takiej sytuacji, jak na Zachodzie, gdzie są instytucje, które mają widoczną gołym okiem pilną potrzebę uzupełnienia kapitału.

Dziękuję za rozmowę.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego