Eksperci z firmy doradczej Ernst & Young ostrzegają bankowców przed wyciąganiem zbyt optymistycznych wniosków z informacji na temat spadku udziału złych kredytów. W ich ocenie poprawa jakości portfela kredytowego to głównie efekt dynamicznego wzrostu jego wartości, tymczasem rzeczywista jakość udzielonych pożyczek ujawnia się w czasie.
- Mamy dobry moment na to, żeby instytucje finansowe przyjrzały się swoim systemom oceny zdolności kredytowej klientów i - w razie potrzeby - dokonały ponownej wyceny ryzyka - uważa Tomasz Bieske, dyrektor grupy rynków finansowych w E&Y. Przestrzega przed takimi praktykami, jak wydłużanie okresu kredytowania, udzielanie pożyczek hipotecznych na ponad 100 proc. wartości nieruchomości czy też "wpychanie" klientom kolejnych pożyczek, z których spłatą mogą oni mieć w przyszłości problemy.
Portfel złych kredytów jednych smuci, innych cieszy. Dla funduszy sekurytyzacyjnych, skupujących od banków wierzytelności, zapowiada się rekordowy rok. - Nominalna wartość złych kredytów, które w tym roku trafią pod młotek, na pewno przekroczy wynik z ubiegłego roku, czyli 2 mld zł - prognozuje Arkadiusz Krasowski, menedżer w Ernst & Young. - Jeśli natomiast dojdzie do skutku kilka, zapowiadanych na najbliższe miesiące, wielkich transakcji, to ten rok może okazać się rekordowy - dodaje.
Dotychczas najlepszy dla tego rynku był 2006 r., kiedy nominalna wartość odsprzedanych wierzytelności przekroczyła 5 mld zł (fundusze sekurytyzacyjne płacą - w zależności od jakości portfela - od 3 do 15 proc. wartości nominalnej). Ten pułap zostanie przebity, jeśli Bank Pekao zrealizuje zapowiadaną transakcję sprzedaży części portfela zagrożonych kredytów detalicznych i korporacyjnych, których wartość nominalna jest szacowana na 2,7 mld zł.
W portfelu instytucji finansowych cały czas pozostaje ponad 23 mld zł wierzytelności zagrożonych. Są one łakomym kąskiem dla zagranicznych graczy, którzy zdominowali nasz rynek (m. in. amerykańskie Lehman Brothers i Bank of America).