Wzrost produktu krajowego Stanów Zjednoczonych wyniósł w I kwartale 0,9 proc. w skali rocznej, a nie, jak podawano wstępnie kilka tygodni temu, jedynie 0,6 proc. Na korektę szacunków, która dla ekonomistów zresztą nie była żadnym zaskoczeniem, największy wpływ miały wyniki handlu zagranicznego.
Wzrost wciąż będzie mizerny
Najdotkliwiej skutki kryzysu kredytowego amerykańska gospodarka odczuła więc dotąd w IV kwartale, kiedy tempo jej wzrostu wynosiło tylko 0,6 proc. Po wczorajszej korekcie danych można mówić, że w I kwartale doszło do lekkiego przyspieszenia. Ekonomiści wątpią jednak, żeby ten trend udało się utrzymać także w dłuższej perspektywie. Największa gospodarka świata opiera się głównie na konsumpcji, a trudno przypuszczać, żeby cała masa przykrości, które ostatnio spotykają Amerykanów - spadki cen domów, kłopoty z uzyskaniem kredytów, wzrost bezrobocia czy rekordowe ceny benzyny - miały sprzyjać wzmożonym zakupom.
W ostatnim kwartale wydatki konsumpcyjne zwiększyły się o 1 proc. i był to najsłabszy rezultat od recesji z 2001 r. W całym bieżącym półroczu, jak wynika z prognoz ekonomistów, wzrost wydatków może wynieść jedynie 0,5 proc., najmniej od początku lat 90.
Wprawdzie na konta bankowe i w formie czeków do Amerykanów zaczęły już spływać pieniądze z ulg podatkowych, przyznanych przez Kongres w celu łagodzenia skutków kryzysu dla gospodarki, jednak związany z tym bodziec dla konsumpcji może okazać się krótkotrwały. - Jesteśmy gdzieś w strefie pomiędzy ekspansją a recesją. Będziemy obserwować słaby wzrost PKB do końca tego roku - przewiduje Michael Feroli, ekonomista z banku JP Morgan.