Rynki nowojorskie z dezaprobatą przyjęły ujawnione w weekend szczegóły planu ratowania amerykańskiego sektora finansowego z zapaści. Po szaleńczych piątkowych zwyżkach główne indeksy na Wall Street traciły wczoraj po ponad 3 proc. (S&P 500 - 3,8 proc.), ściągając w dół także wskaźniki w Europie. W Warszawie WIG20 spadł o 0,2 proc. Inwestorzy szybko wyprzedawali też dolara, który stracił do euro 2,4 proc. Oznacza to spadek największy od momentu debiutu tej ostatniej waluty w 1999 r. Przyczyniło się to do wzrostu cen ropy, która jednak zdrożała tak mocno, że nie można tego tłumaczyć jednym czynnikiem. Baryłka zdrożała bowiem o 17 proc., do 122 dolarów. To największy skok w historii.

Inwestorzy obawiają się, że wart 700 miliardów dolarów plan wyczyszczenia rynku z toksycznych instrumentów finansowych nie będzie mieć łatwej przeprawy w Kongresie. Ponadto wśród ekonomistów nie ma zgody, że wpompowanie tych pieniędzy w rynek finansowy kosztem powiększenia długu publicznego wyjdzie w dłuższym terminie gospodarce na zdrowie.

Niemal już tradycyjnie po niedzieli graczy spotkała też niespodzianka. Tym razem okazało się, że nie ma już Wall Street, jaką znaliśmy do tej pory. Goldman Sachs i Morgan Stanley, dwa ostatnie bastiony bankowości inwestycyjnej, które dzielnie opierały się dotąd kryzysowi, zrezygnowały ze statusu banków inwestycyjnych. Po akceptacji Rezerwy Federalnej od nocy z niedzieli na poniedziałek są tradycyjnymi bankami komercyjnymi. Ponadto między 10 a 20 proc. udziałów Morgana ma przejąć japoński bank Mitsubishi.