Na popularnym portalu aukcyjnym używany silnik do dwulitrowego jaguara kosztuje 5 tys. zł. Po co nam taka informacja? Zgodnie z oświadczeniem majątkowym, właścicielem takiego dwulitrowego auta jest wiceminister Adam Szejnfeld. To on był głównym animatorem radykalnego ograniczania kontroli w firmach. Był to jeden z kluczowych elementów nowelizacji ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, którą w ostatni piątek rząd przyjął po długich sporach. Ale wprowadzenie wszystkich pomysłów ministerstwa gospodarki w życie spowodowałoby, że niektóre kontrole straciłyby sens.
Czy Polacy mają zaufanie do paliwa tankowanego na stacjach benzynowych? Dzisiaj o wiele większe niż jeszcze kilka lat temu. A co się w tym czasie zmieniło? Zadziałał system kontroli paliw, prowadzony przez Inspekcję Handlową pod kierunkiem UOKiK, czego wyrazem są "czarne listy" stacji benzynowych publikowane w mediach. W początkowym okresie funkcjonowania kontroli udział tzw. chrzczonego paliwa - czy to benzyny i oleju, a ostatnio gazu - dochodził do 1/3. W ostatnim czasie udział zafałszowanego paliwa obniżył się do kilku procent.
Według pierwotnych planów Ministerstwa Gospodarki kontrole miałyby być zapowiadane z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem. O ile w wielu przypadkach taka zapowiedź może nie mieć istotnego wpływu na wyniki kontroli, o tyle w przypadku paliw powoduje, że traci ona sens. Nieuczciwy pompiarz - zawiadomiony z takim wyprzedzenie o kontroli - "odpowiednio" by się do niej przygotował. Wynik byłby oczywiście pozytywny. Co prawda ogłaszane przez UOKiK oraz IH wskaźniki złego paliwa spadłyby do zera, ale wartość informacyjna tych statystyk byłaby zerowa.
W obecnym systemie lista stacji do kontroli (powstała losowo z zachowaniem zasad reprezentatywności w tzw. systemie europejskim) oraz czas kontroli są ściśle strzeżoną tajemnicą. Nie ma więc możliwości "przygotowania" się do kontroli. Dzięki temu wyniki w skali ogólnopolskiej są reprezentatywne.
W sytuacji, gdyby kontrole jakości paliw były zapowiadane, publiczne środki wydane na nie byłyby w praktyce zmarnowane. A badanie jednej próbki to koszt rzędu tysiąca złotych. Pomimo bezsensu takiej "kontroli z zapowiedzią", musiałyby one być przeprowadzane, gdyż członkostwo w UE od nas tego wymaga.