Strefy euro warto bronić

Rozmowa z Manfredem Krausem, szefem pionu bankowości korporacyjnej banku HSBC w Niemczech

Aktualizacja: 24.02.2017 02:33 Publikacja: 04.12.2011 22:17

Strefy euro warto bronić

Foto: Archiwum

W ostatniej dekadzie takie kraje, jak USA, Wielka Brytania czy Francja doświadczyły silnego wzrostu deficytu handlowego. Politycy, zwłaszcza amerykańscy, tłumaczą to często nieuczciwą konkurencją ze strony krajów rozwijających się, głównie Chin, które jakoby zaniżają kurs swojej waluty. Jak to możliwe, że Niemcom udało się zachować eksportowy model rozwoju?

Wyjaśnień jest kilka. Po pierwsze, ważna jest struktura niemieckiego sektora przemysłowego, z 3,5 mln spółek większość stanowią rodzinne. To daje nam przewagę nad innymi krajami, bo takie spółki są bardzo elastyczne. Po drugie, zakres niemieckiej produkcji przemysłowej jest bardzo szeroki, a zarazem dobrze dopasowany do potrzeb krajów rozwijających się. Zgłaszają one silny popyt na ciężkie maszyny i wszystko, co jest potrzebne do budowy infrastruktury, a także na rozmaite urządzenia produkcyjne. A Niemcy takie właśnie produkty eksportują.

Po trzecie, podczas gdy w minionej dekadzie jednostkowe koszty pracy rosły niemal we wszystkich krajach Europy, w Niemczech utrzymywały się one na niezmienionym poziomie. Było to możliwe dzięki bardzo umiarkowanym umowom płacowym. W efekcie mogliśmy utrzymać konkurencyjność eksportu nawet w takich segmentach rynku, gdzie liczy się nie tyle jakość, ile niskie ceny.

Producenci żartują, że do Chin eksportuje się tylko jedną partię towaru. Później Chińczycy go po prostu kopiują. W jaki sposób niemieccy eksporterzy się przed tym zabezpieczają?

To jest kwestia typu produktów, które się eksportuje. Skomplikowanych urządzeń tak łatwo nie można skopiować. Zresztą nie liczy się tylko ich projekt, ale też trwałość, oprogramowanie, jakość obsługi serwisowej – tego nie da się naśladować. Poza tym inżynierowie, stanowiący kręgosłup niemieckiego przemysłu, mają lata doświadczeń w produkcji maszyn i ustawicznie je ulepszają. Wciąż więc mają do zaoferowania coś nowego, lepszego.

Nadwyżka eksportowa Niemiec zaczęła wyraźnie rosnąć na początku minionej dekady, czyli tuż po powstaniu strefy euro...

Tak, przyjęcie euro było dla nas bardzo ważne. Wcześniej wiele krajów europejskich konkurujących z Niemcami miało możliwość podbijania swojego eksportu na drodze dewaluacji walut. Dziś w przypadku krajów ze strefy euro nie jest to możliwe. Z drugiej strony, w pierwszych latach po przystąpieniu Niemiec do unii walutowej niemieccy eksporterzy cierpieli z powodu zbyt wysokiego kursu, po jakim wymieniano markę na euro (Niemcy musieli za jedno euro oddać 1,96 marki – przyp. red.). Musieli przezwyciężyć ten problem, m.in., zwiększając wydajność produkcji i trzymając w ryzach jednostkowe koszty pracy. Ten proces rozpoczął się już wcześniej, bo dewaluacje walut przez konkurentów Niemiec też skłaniała niemieckich eksporterów do poprawiania swojej konkurencyjności. Niemniej po powstaniu unii walutowej wysiłki te zostały zintensyfikowane i procentują do dziś.

Sugeruje pan, że euro przyczyniło się do eksportowego sukcesu Niemiec, bo zmusiło producentów do poprawy konkurencyjności. Czy nie było jednak tak, że euro pozwoliło Niemcom zwiększać eksport, bo waluta ta jest od wielu lat znacznie słabsza niż byłaby marka? Część ekonomistów, np. Barry Eichengreen, sugeruje wręcz, że Niemcom właśnie dlatego zależało na przyjęciu do strefy euro państw zupełnie na to niegotowych, np. Grecji. Z tego punktu widzenia dziś w interesie Berlina leży obrona strefy euro w obecnym kształcie, czyli ze słabymi ogniwami.

Gdyby Niemcy nie mieli euro, waluta tego kraju uległaby dużej aprecjacji, co utrudniłoby eksport. Ale Niemcy nie bronią strefy euro tylko w celu zachowania tej waluty, ale też idei zjednoczonej Europy. Wspólny europejski rynek obejmujący kilkaset milionów ludzi stanowi znacznie lepszą przeciwwagę dla USA oraz Indii czy Chin liczących po ponad miliard mieszkańców.

Czy sądzi pan, że proeksportowy model rozwoju Niemiec jest czymś, co inne kraje UE powinny kopiować?

Wiele wiodących niemieckich przedsiębiorstw przez ponad 100 lat gromadziło doświadczenie i rozwijało umiejętności w określonych obszarach. Dzięki ich wysiłkom i przy udziale całego kraju udało im się rozwinąć i utrzymać ich bazę produkcyjną. Do dziś około 30–35 proc. pracowników jest bezpośrednio zatrudnionych w przemyśle. Inne kraje wybierały odmienne ścieżki rozwoju. Przykładowo, Wielka Brytania postanowiła przekształcić się w gospodarkę opartą na usługach. Nie mam pewności, czy teraz te ścieżki rozwoju ekonomicznego można łatwo dostosować.

Chodzi mi raczej o to, czy kopiowanie niemieckiego modelu rozwoju byłoby korzystne dla unijnej gospodarki? Szefowa MFW Christine Lagarde, gdy jeszcze była francuską minister finansów, zarzuciła Niemcom, że prowadzą politykę okradania sąsiadów, bo zamiast konsumować więcej i w ten sposób wspierać produkcję w krajach z południa strefy euro, chcą im sprzedawać własne produkty. I bynajmniej nie jest ona w tej opinii odosobniona.

To, co dobrze brzmi w teorii, nie zawsze jest realne. Przeciętny Niemiec jest dość bojaźliwym człowiekiem i dlatego oszczędza około 10 proc. swoich dochodów netto. To bardzo wysoka stopa oszczędności na tle innych krajów rozwiniętych. Tego charakteru Niemców nie da się tak po prostu zmienić. O jednej kwestii często się zapomina: dzięki silnej pozycji eksportowej mamy w Niemczech zdrowszy rynek pracy. Nasz przemysł jeszcze nigdy nie zatrudniał tylu ludzi. Dodatkowo nasz system opieki społecznej jest w lepszym stanie niż jeszcze kilka lat temu. To wszystko sprawia, że?ludzie czują się pewniej i będą prawdopodobnie zwiększali wydatki konsumpcyjne. Innymi słowy: konkurencyjność eksportowa Niemiec ma bezpośrednie przełożenie na poziom wydatków Niemców.

Spodziewa się pan, że niemiecka gospodarka stanie się bardziej zrównoważona, a przez to bardziej stabilna? Zbyt duża zależność od eksportu sprawiła, że w 2009 r. Niemcy popadły w głębszą recesję niż większość krajów strefy euro.

Z pewnością wzrost wydatków konsumpcyjnych mógłby się przyczynić do zrównoważenia i ustabilizowania naszej gospodarki. Dobrym pomysłem, który temu służy, jest program Kurzarbeit. Polega on na tym, że spółki, które mają kłopoty, zamiast zwalniać pracowników, mogą skrócić ich godziny pracy, a koszty tej operacji częściowo pokrywa rząd. Ma to takie korzyści, że nie trzeba wypłacać zwolnionym zasiłków, a osoby objęte programem Kurzarbeit mogą utrzymać konsumpcję na w miarę normalnym poziomie, wykorzystując czas wolny np. na udział w szkoleniach. A gdy koniunktura się poprawia, spółki mogą natychmiast zareagować zwiększeniem produkcji. Nie muszą szukać wykwalifikowanych pracowników, ponosić kosztów szkoleń itd. Taka sytuacja miała miejsce po kryzysie finansowym.

Czy to wystarczy, aby znieść nierównowagę finansową wewnątrz strefy euro, która przejawia się tym, że większość krajów ma ogromny deficyt na rachunkach obrotów bieżących, a Niemcy równie dużą nadwyżkę? I czy w ogóle ta nierównowaga jest problemem?

Bardziej zrównoważony rachunek obrotów bieżących Niemiec sprawiłby, że niemiecka gospodarka byłaby bardziej stabilna, to samo dotyczy krajów strefy euro. Ale to bardzo teoretyczne rozważania, bo nie wyobrażam sobie, jak obecna nierównowaga mogłaby zostać szybko zlikwidowana. Przecież nie możemy tu w Niemczech nagle podwoić wydatków konsumpcyjnych!

Być może, jak suflują takie tuzy ekonomii jak Joseph Stiglitz i Paul Krugman, to rząd Niemiec powinien wyraźnie zwiększyć wydatki, skoro niemieccy obywatele sami nie palą się do konsumpcji?

Trzeba bardzo uważać, żeby kraje ratujące strefę euro, takie jak Niemcy czy Francja, nie nadwerężyły się.

Złośliwi twierdzą, że Niemcy nie tyle ratują strefę euro, ile przeszkadzają w akcji ratunkowej. Na przykład nie godząc się na to, aby Europejski Bank Centralny skupował obligacje zadłużonych krajów za dodrukowane pieniądze.

Również w tym miejscu powinniśmy wziąć pod uwagę niemiecką mentalność oraz tradycję dotyczącą polityki pieniężnej w tym kraju. W wyniku historycznych doświadczeń przeciętny Niemiec obawia się inflacji i dewaluacji waluty. Ale wydaje mi się, że ostatnie tygodnie wyraźnie pokazały, że Berlin jest gotowy i chętny angażować się w walkę z kryzysem zadłużeniowym. Wymaga to współpracy między zaangażowanymi stronami i odrobienia pracy domowej przez każdą z nich.

A obecnie polityka EBC jest z perspektywy Niemiec właściwa? Niemiecka gospodarka, choć też hamuje, pozostaje relatywnie silna. Nie obawia się Pan, że stopy procentowe, siłą rzeczy wspólne dla wszystkich krajów eurolandu, są dla Niemiec za niskie, co może mieć niebezpieczne konsekwencje?

Do 2006 r. polityka pieniężna EBC była dla Niemiec zbyt restrykcyjna, a jednocześnie zbyt łagodna dla krajów z obrzeży strefy euro. Dziś jest odwrotnie. To może skutkować ryzykiem wzrostu inflacji w Niemczech.

Albo bańką na rynku nieruchomości. Podobno po latach stagnacji ich ceny zaczęły w Niemczech rosnąć.

Dotąd nie obserwowaliśmy znaczących baniek spekulacyjnych na rynkach aktywów. Jeśli chodzi o nieruchomości, Niemcy sprzedają je raz na pokolenie, podczas gdy Amerykanie nawet co pięć lat. Teraz faktycznie widać, że i u nas w najbardziej atrakcyjnych regionach, np. w Monachium czy Duesseldorfie, dynamika cen nieruchomości przyspiesza. Ale nie jest to na razie niebezpieczne zjawisko. Jest to raczej realokacja kapitału przez tych Niemców, którzy obawiają się inflacji.

W ostatnich tygodniach temat rozpadu strefy euro, tzn. opuszczenia jej przez Grecję i być może inne słabe kraje, przestał być tabu. Sondaże pokazują, że większość Niemców uważa to za wskazane...

Jest jasne, że kryzys zadłużeniowy w strefie euro wszedł w kluczową fazę. Dlatego nie chciałbym teraz komentować perspektyw Grecji. Ale powtarzam, że warto bronić idei integracji europejskiej. Jej zasługą jest 60 lat pokoju na większości obszarów tego kontynentu oraz poprawa współpracy handlowej, nie tylko w ramach strefy euro.

Dalsze rozszerzanie Unii Europejskiej i strefy euro ma sens?

Musimy brać pod uwagę to, co dzieje się w innych częściach świata. A tam pojawiają się nowi, silni konkurenci, zarówno ekonomiczni, jak i polityczni. 500 mln Europejczyków razem lepiej może stawić czoła wynikającym z tego wyzwaniom niż 17?czy 25 osobnych krajów. Ja zdecydowanie czuję się Europejczykiem.

Dziękuję za rozmowę.

30 lat w bankach

Manfred Krause (51 lat) jest szefem pionu bankowości korporacyjnej brytyjskiego banku HSBC w Niemczech oraz członkiem zarządu jego spółki zależnej Trinkaus &?Burkhardt. Z tą ostatnią firmą, przejętą przez HSBC w 1992 r. wraz z bankiem Midland, Krause związany jest od 20 lat. Wcześniej przez 11 lat pracował w Deutsche Banku. HSBC, jeden z największych banków świata, jest obecny również w Polsce. W tym roku ogłosił jednak, że wycofuje się z prowadzenia działalności detalicznej. Będzie się koncentrował na obsłudze klientów korporacyjnych i instytucjonalnych.

Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski
Gospodarka
Czy i kiedy RPP wróci do obniżek stóp?
Gospodarka
Złe i dobre wieści przed COP 28