Jak Stany Zjednoczone stały się wielkim eksporterem inflacji

Duży wpływ na inflację w wielu krajach mają działania prowadzone przez Fed, polityka fiskalna rządu amerykańskiego oraz podejście administracji prezydenta Bidena do problemów branży naftowej. To wszystko ma też wpływ na wzrost cen w Polsce.

Publikacja: 25.07.2022 05:00

Fot. Ting Shen - Bloomberg

Fot. Ting Shen - Bloomberg

Foto: Ting Shen

Zarówno prezydent USA Joe Biden, jak i prezes Rezerwy Federalnej Jerome Powell są obwiniani o to, że

Zarówno prezydent USA Joe Biden, jak i prezes Rezerwy Federalnej Jerome Powell są obwiniani o to, że inflacja w USA stała się najwyższa od ponad 40 lat. Pierwszy z nich miał nadmiernie rozgrzać gospodarkę i prowadził politykę nieprzychylną branży naftowej, drugi miał zbyt późno zacząć zacieśniać politykę pieniężną. Fot. Yuri Gripas - Abaca - Bloomberg

Foto: Yuri Gripas

Stany Zjednoczone wciąż pozostają największą gospodarką świata. Ich nominalny PKB sięgał w zeszłym roku, według wyliczeń Międzynarodowego Funduszu Walutowego, 25,4 bln USD. (Znajdujące się na drugim miejscu Chiny miały gospodarkę szacowaną na 19,9 bln USD). Ta potężna machina ekonomiczna wielokrotnie w przeszłości wpędzała świat w kryzysy, jak i z kryzysów wyciągała. W erze globalizacji wydatki amerykańskich konsumentów finansowały wzrost gospodarczy wielu państw. Nastroje na Wall Street zwykle wyznaczają natomiast trendy na globalnych rynkach finansowych. Nie jest przesadą mówienie, że amerykański Fed jest bankiem centralnym świata. Czy można więc uznać, że również globalna inflacja jest inflacją głównie generowaną przez USA? Czy Ameryka eksportuje w świat inflację?

Dolar nadal króluje

Pierwszym kanałem, za pomocą którego odbywa się ów eksport inflacji, jest polityka pieniężna. Gdy Fed pompował biliony dolarów do systemu finansowego, powstawała potężna fala przypływowa, która przynosiła kapitał również na rynki wschodzące. Choć prowadziła ona do epizodów skoku cen surowców (choćby w 2010 r., tuż przed falą rewolucji w krajach arabskich), to zazwyczaj była absorbowana przez rynki. Prowadziła do inflacji cen akcji, obligacji oraz nieruchomości. Gdy Fed zaczął zacieśniać politykę, ta fala kapitału się cofnęła, pogrążając rynki akcji, obligacji oraz kursy niemal wszystkich walut świata. Euro straciło od początku roku wobec dolara ponad 10 proc., funt brytyjski ponad 11 proc., złoty prawie 14 proc., jen japoński i forint węgierski blisko 17 proc. Osłabienie walut przyczyniło się do wzrostu kosztów importowanych towarów – zarówno dóbr przemysłowych, jak i surowców takich jak ropa. A to podsycało inflację.

To, że w Japonii inflacja konsumencka doszła w maju do 2,5 proc. (najwyższego poziomu od 2014 r.), jest tłumaczone głównie osłabieniem jena. Na deprecjację japońskiej waluty miało zaś ogromny wpływ to, że Bank Japonii utrzymuje główną stopę procentową na poziomie minus 0,1 proc., podczas gdy Fed ma ją w przedziale 1,5–1,75 proc. Fed zacieśnia politykę pieniężną o wiele agresywniej niż na przykład Europejski Bank Centralny, co wpłynęło na to, że w tym miesiącu, po raz pierwszy od 2002 r., za 1 euro płacono mniej niż 1 dolara. Oczywiście na osłabienie złotego polskiego wpłynęła polityka pieniężna NBP, zagrożenie wojenne i spór z Komisją Europejską o Krajowy Fundusz Odbudowy, ale w dwucyfrowym tempie słabły w tym roku też waluty stabilnych i bogatych państw, takich jak Szwecja, Dania, Norwegia czy Wielka Brytania.

Część ekonomistów wskazuje, że obecnie mamy do czynienia na świecie z „odwróconą wojną walutową”. O ile dawniej wojny walutowe polegały na konkurowaniu ze sobą państw za pomocą osłabiania walut wspierającego ich eksport, o tyle obecnie gra toczy się o to, kto zdoła bardziej umocnić swoją walutę. I wygląda na to, że na razie USA wygrywają. Silniejszy dolar oznacza dla nich niższe ceny importowanej ropy, innych surowców i dóbr. A to przekłada się na to, że inflacja w USA wciąż jest jednocyfrowa. Przegranymi są natomiast kraje mocno uzależnione od eksportu surowców energetycznych, takie jak Chiny.

– Musimy zwracać uwagę na przeciwdziałanie importowanej inflacji – stwierdził niedawno Li Keqiang, chiński premier.

To zadanie będzie trudne, bo Fed jest na kursie ku kolejnym dużym podwyżkom stóp procentowych. Inwestorzy spodziewają się nawet, że we wrześniu podniesie główną stopę procentową o 100 pb. Część analityków wskazuje, że gdzieś pod koniec roku Fed może zmniejszyć tempo podwyżek lub je całkowicie wstrzymać, ze względu na niebezpieczeństwo recesji. Zanim jednak do tego dojdzie, minie kilka miesięcy, podczas których dolar będzie mógł się umacniać i podsycać inflację w innych krajach.

Walka o towary

USA eksportują inflację również poprzez kanał popytowy. W „normalnych” czasach to, że amerykańscy konsumenci kupują więcej różnego rodzaju towarów, byłoby znakomitą wiadomością dla gospodarki światowej. Kreowaliby bowiem popyt na dobra produkowane w innych krajach. Podczas pandemii ten mechanizm został jednak zaburzony, gdyż jednocześnie mieliśmy do czynienia z poważnymi zakłóceniami w łańcuchach dostaw.

Foto: gg parkiet

Amerykanie siedzący w swoich domach podczas lockdownów zamawiali masę elektronicznych gadżetów i innych dóbr. Potrzebne im one były zarówno do pracy i nauki zdalnej, jak i dla rozrywki. Mieli na to pieniądze, bo oszczędzali na podróżach, restauracjach i siłowniach, a dodatkowo otrzymywali czeki stymulacyjne od rządu. Agencja Bloomberga zauważyła, że ten pandemiczny popyt był w USA silniejszy niż w innych bogatych krajach. Dawał o sobie znać również boom budowlany w USA, prowadzący do wzrostu popytu na surowce. Gospodarka amerykańska jest ogromnym rynkiem konsumenckim, więc popyt ten odczuwalny był na całym świecie. Ponieważ zbiegł się z okresem niedoborów niektórych towarów (na przykład mikroprocesorów), musiało to prowadzić do wzrostów cen.

– Duży popyt w USA, który dał o sobie znać po czekach stymulacyjnych, przyczynił się do powstania wąskich gardeł podażowych na świecie i do wzrostu cen – wskazuje Holger Schmieding, główny ekonomista Berenberg Banku.

– Wszystko jest teraz odwrotnie. Kiedyś było zbyt mało popytu. Teraz mamy zbyt mało podaży. A w świecie, w którym podaż jest zbyt mała, kraj generujący najwięcej popytu, czyli USA, eksportuje swój problem, którym jest inflacja – powiedział w rozmowie z agencją Bloomberga Jason Furman, ekonomista z Uniwersytetu Harvarda i zarazem były doradca ekonomiczny prezydenta Baracka Obamy.

Do rozgrzania popytu konsumenckiego w USA mocno przyczyniły się pakiety stymulacyjne, m.in.: wart 2,3 bln USD pakiet z marca 2020 r., wart 900 mld USD pakiet z grudnia 2020 r. i wart 1,9 bln USD pakiet z marca 2021 r. W ramach tych trzech ustaw wtłoczono do gospodarki więcej pieniędzy, niż wynosi nominalny PKB Japonii. Dla niektórych taka stymulacja była wciąż jednak za mała. Demokraci z Kongresu próbowali wiosną i latem 2021 r. (czyli w czasie, gdy gospodarka USA była już rozpędzona) przepchnąć kolejny pakiet – opiewający aż na 3 bln USD. Choć zmniejszono go do około 1 bln USD, to i tak został zablokowany przez dwójkę umiarkowanych demokratycznych senatorów, którzy argumentowali, że przyczyniłby się on do podsycenia inflacji.

Polityka naftowa

Trzecim kanałem, poprzez który Stany Zjednoczone eksportują inflację, jest polityka energetyczna. Stosunkowo wysokie ceny ropy są bowiem również skutkiem tego, że produkcja surowca w USA wciąż nie zdołała wrócić na poziom sprzed pandemii. O ile w marcu 2020 r. amerykańskie wydobycie ropy sięgało 13,1 mln baryłek dziennie, o tyle w tygodniu zakończonym 15 lipca wynosiło 11,9 mln baryłek dziennie. Czemu więc na rynku brakuje ponad 1 mln baryłek dziennie? Wielu ekspertów widzi przyczynę tego w niedoinwestowaniu sektora naftowego.

„Podaż nie dotrzymywała tempa popytowi częściowo z powodu niedoinwestowania w ostatnich latach spowodowanego przez czynniki geopolityczne i siły rynkowe, politykę rządową oraz nastroje inwestorów” – piszą eksperci Amerykańskiego Instytutu Naftowego (API).

Administracja Bidena zaczęła rządy od zaostrzania regulacji dotyczących sektora naftowego, a jedną z pierwszych decyzji prezydenta było cofnięcie pozwolenia dla powstania rurociągu Keystone XL, który miał transportować ropę z kanadyjskich piasków roponośnych do Luizjany. Takie decyzje podejmowano, gdy cena ropy gatunku WTI wynosiła nieco ponad 50 USD za baryłkę. Można argumentować, że nikt się nie mógł spodziewać, że w marcu 2022 r. sięgnie ona 130 USD za baryłkę. Wiemy jednak, że administracja Bidena wiosną 2021 r. zaczęła ostrzegać przed koncentracją wojsk rosyjskich nad granicami Ukrainy. Groźba wojny obejmującej Rosję, czyli jednego z głównych światowych producentów ropy, powinna skłonić rząd USA do wsparcia krajowego sektora naftowego. Nic takiego się jednak wówczas nie stało. Błędem administracji było również antagonizowanie Arabii Saudyjskiej, czyli kraju, który mógłby rzucić więcej ropy na rynek.

Za te błędy Waszyngtonu płacą obecnie konsumenci z całego świata.

Gospodarka światowa
Inflacja w USA nieco wyższa od prognoz
Gospodarka światowa
Srebro najdroższe od 14 lat. Powodów jest kilka
Gospodarka światowa
Badanie BofA: Inwestorzy w najlepszych nastrojach od lutego
Gospodarka światowa
PKB Chin wzrósł o 5,2 procent
Gospodarka światowa
Rynki jak na razie nie dają się przestraszyć cłom prezydenta Donalda Trumpa
Gospodarka światowa
Coraz droższa opieka zdrowotna w Stanach Zjednoczonych