– Ta strategia nie zapewnia już łatwych pieniędzy – twierdzi Henrik Pedersen, dyrektor inwestycyjny w Pareto Investment Management.
Strategia carry-trade polega na pożyczaniu kapitału tam, gdzie stopy procentowe są niskie, i lokowaniu go tam, gdzie są one wysokie. Z jednej strony inwestorzy zarabiają na różnicy w oprocentowaniu pożyczki i lokaty, z drugiej zaś mogą wykorzystać tendencję do umacniania się walut państw, w których koszt pieniądza jest wysoki.
W najprostszym wariancie strategia carry-trade, naśladowana przez indeks RBS Naive Carry Trade, przyniosła w I kwartale 2010 r. zaledwie 0,6 proc. W 2009 r., gdy hossa na światowych rynkach finansowych dopiero się zaczynała, stopa zwrotu sięgnęła niemal 10 proc., a analitycy wróżyli, że w 2010 r. tendencja ta będzie kontynuowana. W kryzysowym 2008 r. indeks RBS załamał się o 31,5 proc.
Analitycy przestrzegają, że w najbliższych miesiącach wykorzystywanie strategii carry-trade nie stanie się łatwiejsze. Wiele spośród walut państw rozwijających się lub bogatych w surowce naturalne, które są w takich transakcjach kupowane, w ciągu roku podrożało wobec dolara o 15–25 proc., dyskontując oczekiwane zmiany stóp procentowych. – Większość wysoko oprocentowanych walut jest obecnie przewartościowana, natomiast nisko oprocentowane waluty są niedowartościowane – przyznaje Pedersen.
Obrazują to notowania dolara, który w ubiegłym roku dzięki rekordowo niskim stopom procentowym w USA stał się jedną z najpopularniejszych walut wykorzystywanych w strategii carry-trade (tradycyjnie rolę tę pełnił jen). Od początku roku umocnił się wobec koszyka sześciu głównych walut o około 4,5 proc. Jest to zarówno przyczyna, jak i skutek zamykania przez inwestorów krótkich pozycji dolarowych.