Amerykańska gospodarka uchodziła do niedawna za symbol elastyczności i odporności. Po szokach ekonomicznych szybko odzyskiwała równowagę. W latach powojennych po recesji wystarczały jej średnio dwa kwartały, aby PKB wrócił do poziomu, z jakiego zaczął spadać. Odtworzenie utraconych w trakcie recesji miejsc pracy zajmowało przeciętnie zaledwie osiem miesięcy. Trudno się dziwić, że autobiograficzna książka byłego prezesa Rezerwy Federalnej Alana Greenspana, wydana w 2007 r. „Era zawirowań”, to w dużej mierze pochwała tej właściwości największej gospodarki świata.
W rzeczywistości jednak pierwsze rysy na tym wizerunku Ameryki pojawiły się po recesji z przełomu lat 1990 i 1991, która paradoksalnie należała do najkrótszych w historii. Choć PKB już po trzech kwartałach znalazł się na przedkryzysowym poziomie, zatrudnienie odbiło się w pełni dopiero po 23 miesiącach. To wówczas ekonomista Nick Perna ukuł termin „ożywienie bez zatrudnienia” (jobless recovery). Jednak nie spodziewał się zapewne, że może być jeszcze gorzej. Po recesji z 2001 r. zatrudnienie powróciło do poziomu sprzed pęknięcia bańki dotcomów i ataków na World Trade Center dopiero po 43 miesiącach. A zanim stopa bezrobocia zdążyła wrócić do odnotowanego w 2000 r. poziomu 4 proc., USA osunęły się w kolejną recesję, która już zyskała etykietę wielkiej.
Według Amerykańskiego Biura Badań Ekonomicznych (NBER), które zajmuje się datowaniem cykli koniunkturalnych, „wielka recesja” zakończyła się 17 miesięcy temu. O ile czas ten wystarczył, aby PKB zbliżył się do poziomu z końca 2007 r., o tyle liczba zatrudnionych jest wciąż o 8 mln (5,5 proc.) niższa. Stopa bezrobocia, która w ciągu roku przed recesją wynosiła 4,6 proc., nadal jest bliska dwucyfrowej?(wynosi 9,6 proc.). Co więcej, rosła jeszcze przez kilka miesięcy po tym, jak oficjalnie rozpoczęło się w gospodarce ożywienie (patrz wykres). Przeciętny Amerykanin raczej go więc nie dostrzega.
[srodtytul]Ekonomia, głupcze![/srodtytul]
Zależność, zgodnie z którą spadek PKB poniżej trendu powoduje wzrost stopy bezrobocia (i odwrotnie, czyli wzrost gospodarczy powinien iść w parze ze spadkiem tej stopy), nazywana jest prawem Okuna. Reguła ta, wielokrotnie potwierdzana w badaniach empirycznych, w minionych 20 latach znajdywała coraz słabsze odzwierciedlenie w danych ekonomicznych.