Po latach nieustannie rosnącej sprzedaży jachtów, w tym tych określanych mianem superjachtów, które mają ponad 30 metrów długości, w najpopularniejszych marinach na Morzu Śródziemnym, Karaibskim czy w niektórych częściach Azji, właściciele jachtów dowiadują się, że nie ma gdzie zostawić łodzi, i wielu kapitanów zostaje na lodzie. Właściciele łodzi coraz częściej informują o braku miejsc parkingowych od Florydy po Nową Zelandię, a ceny za cumowanie osiągają nowe szczyty wszędzie na Morzu Śródziemnym, ale także gdzie indziej.

W Antibes, na południu Francji, miejsce przy kei kosztuje dziennie około 2,6 tys. USD, a miesięcznie prawie 80 tys. USD za 60-metrową łódź. Lokalni agenci rynku nieruchomości oferują 16-letnią dzierżawę najlepszego miejsca w przystani za 6 mln USD. Te kłopoty nie powinny nikogo dziwić, bo światowa flota superjachtów w minionych pięciu latach wzrosła o jedną czwartą do około 4600. Co roku przybywa około 200 takich łodzi – wynika z danych Marina Projects, brytyjskiej firmy konsultingowej z tej branży.

Ale nigdzie nie brakuje miejsc do cumowania tak bardzo jak w Hongkongu, portowym mieście, do którego wpłynęło tysiące bogaczy z kontynentalnych Chin. Liczba jachtów od 2007 r. wzrosła tam o 40 procent.