Jest możliwe, choć nie pewne, że najgorsza faza kryzysu finansowego w strefie euro minęła. Kojący balsam w postaci tanich, trzyletnich pożyczek, którymi Europejski Bank Centralny zalał banki w regionie, przynajmniej złagodził obawy na rynku.
http://grafik.rp.pl/grafika2/882984,121.jpg
Niektóre najważniejsze niewiadome zostały usunięte lub ograniczone. Inwestorzy byli przerażeni, bo nie wiedzieli, czy strefa euro ma nowocześnie funkcjonujący bank centralny, czy też taki, który jest do tego stopnia związany przepisami, że nie jest w stanie uratować nawet sam siebie. Grudniowe działania EBC, by wspomóc banki, jasno pokazały, że ma on możliwości – i wolę – by powstrzymać kryzys.
Trwa również długo oczekiwana restrukturyzacja zadłużenia Grecji. Nie będzie ona dobrowolna – chyba że jak mawia szef Commerzbanku Martin Blessing, w rozumieniu tego słowa przez Hiszpańską Inkwizycję – ale obligatariusze przynajmniej wiedzą, czego mogą się spodziewać.
Nawet jednak jeżeli założymy, że finansowa faza kryzysu się skończyła, decydenci wciąż stoją w obliczu kryzysu gospodarczego, który pogłębił się z powodu działań zaradczych mających powstrzymać zawirowania na rynku dłużnym. Komisja Europejska w ubiegłym tygodniu prognozowała, że gospodarka strefy euro skurczy się w tym roku o 0,3 procent. Premier Irlandii Eamon Gilmore określił te dane jako „przygnębiające".