Od reelekcji Obamy z globalnych rynków akcji wyparowało już bilion dolarów. W ubiegłym tygodniu papiery amerykańskich spółek potaniały najbardziej od czerwca, zaś rentowności obligacji skarbu USA obniżyły się do najniższego poziomu od dwóch miesięcy.
Ostatnio opublikowane dane (z rynku pracy, nieruchomości, o nastrojach konsumentów i handlu zagranicznym) świadczą jednak o tym, że największa gospodarka świata wzmacnia się. Pozytywne wiadomości napływają też z Chin, drugiej potęgi ekonomicznej globu. W październiku eksport Państwa Środka okazał się lepszy niż prognozowano. Jednocześnie spółki na świecie pożyczają pieniądze na rynkach kapitałowych w tempie bliskim rekordowemu i po rekordowo niskich kosztach.
- To zadziwiające, że rynek obecnie zmienia się tak szybko, a my tego nie rozumiemy – przyznaje Bettina Mueller, zarządzająca w DWS Investments, firmie należącej do Deutsche Banku. Oczekuje ona, że w sprawie urwiska fiskalnego w Stanach Zjednoczonych zostanie osiągnięty kompromis.
A jednak rzeź na giełdach była dość powszechnym zjawiskiem. MSCI All-Country World Index w ciągu trzech dni po wyborach prezydenckich stracił 2,55 proc. Nowojorski Standard&Poor's500 zjechał w dół o 3,4 proc. Inwestorzy sprzedający bardziej ryzykowne aktywa rentowność 10-letnich amerykańskich obligacji zepchnęli do 1,61 proc. z 1,75 proc., zaś indeks dolara, mierzący jego siłę wobec walut sześciu najważniejszych partnerów handlowych USA, podskoczył do najwyższego poziomu od dwóch miesięcy.
Zarządzający pieniędzmi klientów zapewniają, że nie przygotowują się na kolejną recesję globalną, lecz kupują papiery, które ich zdaniem powinny zyskiwać na fali poprawy koniunktury. Pacific Investment Management Corp. (PIMCO), który ma w zarządzaniu prawie 2 biliony dolarów, uważa, że jest 70 proc. szans na to, że w USA uda się uniknąć nieszczęścia. – Nikt przy zdrowych zmysłach nie zepchnie naszego kraju w recesję – przekonuje Mohamed El-Erian, prezes PIMCO.