Francuscy oficjele odpowiedzialni za turystykę prawdopodobnie słyszeli już ten dowcip. Być może dlatego wydali specjalną broszurkę dla kelnerów, pracowników hoteli, taksówkarzy, sprzedawczyń z butików oraz innych osób, które pracują na to, by Paryż miał reputację miejsca, w którym turystów obsługuje się wolno i w sposób dający wiele do życzenia.

Broszura została wydana początkowo w 35 tys. egzemplarzy, ale popyt na nią był tak duży, że dodrukowano dodatkowo 20 tys. W publikacji tej możemy znaleźć rady w stylu: Brytyjczycy lubią, jak się do nich obsługa uśmiecha, Amerykanie i Chińczycy cenią sobie sprawny serwis, a każdy doceni to, że zwracamy się do niego w języku, który rozumie.

W czasach translatora Google trudno uwierzyć, że młoda paryska kelnerka potrzebuje broszurki, by odróżnić konnichiwa od boungiorno. Prawdziwy problem tkwi w tym, że francuska branża usługowa jest poddana nadmiernym regulacjom.

Jeśli zupa, którą dostaniemy w paryskiej restauracji, jest chłodna, może to być skutkiem tego, że bistro cierpi na brak rąk do pracy. Przyczyniły się do tego regulacje dotyczące zawodu kelnera i sięgające 30 proc. podatki, jakimi jest obciążona praca. Może się więc zdarzyć, że na całą salę przypadnie jeden kelner, który nie ma motywacji, by się nadmiernie wysilać. Regulacje dotyczące płacy minimalnej gwarantują mu przecież 9,43 euro za godzinę plus płatne urlopy, ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne.

Wszystko jest finansowane z rachunku klienta, który musi jeszcze zapłacić 15 proc. za obsługę.